Views: 16
W kolejną już rocznicę bitew pod Chocimiem (1673) i Wiedniem (1683) warto przypomnieć walkę dziś już niemal, nie licząc specjalistów, zapomnianą, a o której sam król Jan III Sobieski pisał, że była zwycięstwem większym niż te, które odniósł pod murami austriackiej stolicy. Na przestrzeni dwóch batalii, stoczonych pod turecką palanką Párkány, ważyły się bowiem losy nie tylko chrześcijańskich armii, ale sam król Polski o włos uniknął śmierci, unosząc głowę dzięki niezwykłej sile konia, jak i poświęceniu anonimowego żołnierza. Na temat tej bitwy pisali już znamienici znawcy epoki wojen polsko-tureckich. Autor niniejszej monografii nie rości sobie prawa do bycia pionierem w zakresie badań nad nią, ale na podstawie badań swoich poprzedników stara się przedstawić w miarę jednolity jej opis. Zwraca przy tym uwagę na kilka kwestii dotąd jedynie sygnalizowanych w opracowaniach, widocznych w źródłach i artykułach, jak patronat wojskowy i troska wojska o zabezpieczanie zdobyczy wiedeńskich, nawet kosztem udziału w walce. W bitwie pod Párkánami Jan III Sobieski król Polski, ambitny Lew Lechistanu, który niemal w połowie września 1683 roku wjeżdżał jako triumfator i pogromca Półksiężyca w mury Wiednia, już na początku października miał doświadczyć dwa razy odmiany wojennej Fortuny i dzięki swemu przysłowiowemu szczęściu bardzo dotkliwą porażkę obrócić w znamienite zwycięstwo. Bez tej bitwy austriacki podbój Węgier byłby niemożliwym. Opowiedzmy więc po kolei wydarzenia tej zapomnianej przez nasze społeczeństwo kampanii.
Po południu 13 IX 1683 roku, ku konsternacji dowódców cesarskich, zwycięski król polski Jan III Sobieski zażądał wjazdu do oswobodzonego Wiednia. Jego życzeniu stało się zadość, mimo że generałowie cesarscy zdawali sobie sprawę, że to cesarz Leopold I zarezerwował sobie pierwszeństwo wjazdu do stolicy Austrii. Jednak to polski bohater, herbu Janina, zwiedził Wiedeń jako pierwszy przyjmowany przez jego obrońcę, hrabiego Starhemberga i owacyjnie pozdrawiany przez wiedeńczyków. Oznaki uwielbienia, które tak udanie odmalował potem Juliusz Kossak w 1883 roku, zapewne mile połechtały ego polskiego wodza, który przeszedł w swoim życiu długą drogę i jako żołnierz, i jako król. Sobieski bowiem długo pracował na swoją wielkość. Zaczynał jako rotmistrz jednej z rot pancernych w wyprawie zborowskiej króla Jana II Kazimierza. Na polu walki pracował na buławę polną koronną 17 lat, a na buławę wielką niemal lat 20, otrzymując ją w marcu 1668 roku. Był żołnierzem zawodowym, będąc po kolei rotmistrzem, dowódcą pułku jazdy, pułkownikiem (1655), dowódcą dużych zgrupowań jazdy (po swoim starszym bracie Marku). Armią dowodził już jako hetman i mimo trudnych początków sięgał po wyjątkowe laury. Owocują bowiem wtedy w końcu doświadczenia z ciągłych wcześniejszych walk z Tatarami, Kozakami, Moskwą i Szwecją. Znajomość organizacji, struktury armii, zasad wojowania i taktyki walki wrogów Rzeczypospolitej przyniosła mu z czasem zasłużone profity. Do tego należy dodać ducha walki, którym wyróżniał się pogromca Turków spod Chocimia i Wiednia, a którego to ducha widać w decyzji podjęcia walki w drugiej bitwie pod Párkánami, stoczonej zaledwie dzień po porażce. Historycy wojskowości będą potem podkreślać jego kawaleryjską natarczywość, ruchliwość i zwinność, porównując pod względem sztuki manewru z mistrzostwem Chodkiewicza, szybkością pościgu ze Stefanem Chmieleckim i nagłością uderzenia ze Stefanem Czarnieckim. Doceniał przy tym Sobieski, mimo wszystkich kawaleryjskich nauk wyniesionych ze szkoły Stefana Czarnieckiego, także siłę ognia piechoty, rolę dragonii i znaczenie artylerii, tutaj z kolei wzorując się zapewne na Jerzym Sebastianie Lubomirskim. Zapewne też uczył się od Andrzeja Potockiego, wojewody bracławskiego i Jana Sapiehy (od tego ostatniego zapewne sztuki fortyfikacyjnej). Dowodząc przez pewien czas regimentem dragonii, poznał autorament cudzoziemski, choć stanowczo preferował działania ofensywne, wykorzystując w tym celu jazdę, a przede wszystkim przełamujące walory husarii. Potrafił przy tym przyswoić polskiej sztuce wojennej nowości wojskowości zachodniej, a tym samym otworzyć drogę do syntezy sztuki wojennej Wschodu i Zachodu. Nie przyszło to wszystko jednak od razu. Przebywając dość długo w obozie szwedzkim w pierwszym etapie Potopu, w kolejnych latach uczył się wojny szarpanej, a mir wśród towarzystwa chorągiewnego zdobył po bitwie pod Słobodyszczami (1660), zostając w efekcie posłem od wojska koronnego na sejm walny w Warszawie w 1661 roku. Jako chorąży koronny brał udział w wyprawie zadnieprzańskiej Jana II Kazimierza (1663/1664). Odebrał w tej kampanii znaczącą rolę, dowodząc dywizją jazdy, która w celu osłony sił głównych monarchy zajęła południowe Zadnieprze. Następnie wraz z Janem Sapiehą na czele jazdy straży przedniej blokował Kijów. Z kolei pod Kapistynem, wraz z pułkiem znanego zagończyka Sebastiana Machowskiego, udanie zaatakował oddziały kozacko-moskiewskie Iwana Brzuchowieckiego. Był zastępcą Stefana Czarnieckiego podczas walk pod Stawiszczami w lutym 1664 roku. Wtedy to miał nauczyć się stosować głębokie zagony jazdy i działania wysuniętą szpicą jazdy przed siłami głównymi. Lata 1665-1666 okazały się znaczącą łyżeczką dziegciu w karierze naszego bohatera. Sobieski z powodów honorowych i poczucia lojalności wahał się dość długo z przyjęciem propozycji od pary królewskiej, a mianowicie objęcia urzędu marszałka wielkiego koronnego po rokoszaninie Lubomirskim. Atakowany był mocno za ten czyn przez opozycyjne kręgi szlachty. Także na polu bitwy nie okazał się w opinii współczesnych zbyt błyskotliwy. Najpierw nie z jego winy źle wykonano plan bitewny pod murami Jasnej Góry we wrześniu 1665 roku, co zakończyło się klęską wojsk królewskich (sam Sobieski był wtedy nieobecny w obozie), w lipcu 1666 roku obciążono go zaś winą za klęskę w bitwie pod Mątwami (13 VII 1666). Jako hetman polny koronny był najwyższy rangą wśród dowódców jednostek, które przeprawiły się przez Noteć. Spadły więc na niego oskarżenia, zwłaszcza o duże straty wśród dragonii królewskiej. On sam, będąc w ariergardzie oddziałów, które przeprawiały się przez błota noteckie, z trudem z racji swej postury, jedynie dzięki szczęściu, uratował wtedy życie. Wojenne szczęście będzie odtąd sprzyjać Sobieskiemu. Zyska on bowiem szansę na dopracowanie współdziałania jazdy i dragonii w usamodzielnionej straży przedniej i szansy tej nie zmarnuje. Efektem będą prowadzone komunikiem kampanie przeciwko Tatarom, w tym zwycięstwo pod Bracławiem w 1671 roku i przede wszystkim najsłynniejszy zagon polskiej kawalerii w 1672 roku (wyprawa na czambuły tatarskie). Do szczęścia wojennego, którego efektem na skutek rokoszu była buława wielka koronna w 1668 roku, należy doliczyć szczęście na niwie politycznej. Król Michał Korybut Wiśniowiecki okazał się zbyt chory, aby w 1673 roku poprowadzić armię polsko-litewską pod Chocim przeciwko siłom Husseina paszy. Wielokrotne szarże husarii rozstrzygnęły bitwę i odcięły drogę odwrotu wojskom tureckim na przyczółek mostowy. Doszło do rzezi, wskutek której z 30 000 nieprzyjaciół miało ujść zaledwie 4000 ludzi. W ten sposób zwycięzca spod Chocimia zyskał wśród szlachty ogromną popularność, która wzrosła wręcz lawinowo. O ile jeszcze w 1672 roku pod Gołębiem szlachta chciała porwać się do szabel w obronie króla Piasta, czyli Michała Korybuta Wiśniowieckiego, aby rozsiekać malkontentów, w tym Sobieskiego i prymasa Prażmowskiego, o tyle już 20 V 1674 roku na polu elekcyjnym królem okrzyknęła nie kogo innego, ale właśnie hetmana wielkiego koronnego, pogromcę Turków spod Chocimia. Warto tutaj zauważyć, że nie brak głosów historyków, że Sobieski nigdy nie zostałby królem bez zaangażowania w politykę swojej żony Marysieńki o nieposkromionych ambicjach[1]. Sprawa nie jest jednak tak oczywista, jak może się wydawać. Maria Kazimiera z pewnością starała się brać udział w życiu politycznym kraju, ale podejmowała głównie inicjatywy, które dotyczyły polityki zagranicznej. Obcy dyplomaci na polskim dworze nie mogli lekceważyć królowej. Natomiast w polityce wewnętrznej jej działania były dużo mniej skuteczne. W stronnictwie królewskim monarchini nie odgrywała kluczowej roli. Architekt polityki Sobieskiego Stanisław Szczuka właściwie nie konsultował się z Marią Kazimierą listownie. Nawet podczas ciężkiej choroby króla w 1693 roku Szczuka wszystko uzgadniał z Janem III. Maria Kazimiera podejmowała pewne kroki z własnej inicjatywy, być może część z nich konsultowała z królem. Nie miały one jednak decydującego wpływu na bieg spraw państwowych, bywała nawet lekceważona[2]. Wydaje się, że należy szczególnie mocno podkreślić, że to rokosz Lubomirskiego i postawa Sobieskiego, wspierającego dwór królewski w walce z opozycją, przyniosły mu wyniesienie na najwyższe urzędy w państwie i umożliwiły zajęcie pierwszoplanowej pozycji w dobie panowania następcy Jana II Kazimierza Wazy. Gdyby nie rokosz Lubomirskiego, będący dla większości dygnitarzy z elity władzy okresem ważnych decyzji politycznych, być może szanse Sobieskiego na objęcie najwyższych stanowisk w państwie by nie zaistniały, a jego wielki talent wojskowy ukazany w kampaniach przeciwko Tatarom i Turkom nie objawiłby się ani pod Chocimiem, ani pod Wiedniem[3]. Po wyborze pierwszego Piasta (Michała Korybuta Wiśniowieckiego) na tron Rzeczypospolitej szlak był już przetarty, a po zwycięstwie chocimskim (1673) dla wielu bystrych obserwatorów życia publicznego pewne było, że na elekcji 1674 roku Lew Lechistanu będzie jednym z głównych kandydatów.
Wybrany królem Jan III Sobieski zdając sobie sprawę z tego, że straci kontrolę nad armią, buławę wielką koronną wręczył Dymitrowi Wiśniowieckiemu. Pozwoliło mu to dowodzić skutecznie wojskiem w kampaniach pod Lwowem i Żurawnem w latach 1675-1676[4]. Gromił w nich skutecznie Tatarów, a silną armię turecką Ibrahima Szejtana zatrzymał w ufortyfikowanym obozie. Stosując ekonomię sił, skutecznie wykrwawiał przeciwnika. Przyniosło mu to sławę wielkiego wodza i obrońcy ojczyzny. Prawdziwym majstersztykiem była jednak kampania wiedeńska 1683 roku. Obecnie podkreśla się, że obaj wodzowie, czyli Jan III Sobieski i książę Karol Lotaryński, wspólnie wypracowali plan kampanii i uderzenie na siły Kara Mustafy przez pasmo górskie Lasu Wiedeńskiego. Sobieski wykazał się tym razem świetnym instynktem dyplomatycznym i potrafił zawrzeć kompromis z Austriakami, którym zależało na jak najszybszym odblokowaniu Wiednia, podczas gdy jego głównym celem było odcięcie Turkom drogi odwrotu i zniszczenie siły żywej nieprzyjaciela. W efekcie opracowano plan genialny w swej prostocie, która pozwoliła wojskom austriackim przedrzeć się do miasta, a polskiej kawalerii wyprowadzić decydujący cios w tej batalii, w której zdaniem wielu współczesnych ważyły się losy chrześcijaństwa (historycy są co do tego podzieleni). Cel Sobieskiego w bitwie wiedeńskiej nie został jednak w pełni osiągnięty. Armia turecka uniknęła osaczenia i w popłochu uszła z pola bitwy. Sobieski napawał się widokiem wnętrz wezyrskich namiotów, a sam książę Karol Lotaryński przypisał mu w swojej korespondencji jednoznacznie zwycięstwo, pisząc, że król Polski zyskał sobie nieśmiertelną sławę, postępując jak wielki król i wielki wódz, on sam zaś działał tylko wydając dyspozycje, które były przyjmowane i wykonywane przez podkomendnych[5]. W kolejnych tygodniach relacje polsko-austriackie nie były już jednak tak kordialne, a Sobieskiego od być może śmierci w bitwie uratować miało jego niezwykłe wojenne szczęście.
[1] K. Janicki, Damy srebrnego wieku. Królowe epoki przepychu i upadku, Kraków 2022, s. 485.
[2] R. Kołodziej, Listy od Jej Mości Królowej. O próbach wpływania Marii Kazimiery na sytuację wewnętrzną w Rzeczypospolitej, [w:] Maria Kazimiera Sobieska (1641-1716). W kręgu rodziny, polityki i kultury, pod red. A. Kalinowska, R. Tyszka, Warszawa 2017, s. 109-110.
[3] M. Nagielski, Jan Sobieski – trudne początki kariery pogromcy Turków pod Wiedniem, [w:] Sobieski wokół spisków i konfederacji, pod red. M. Nagielskiego, Warszawa 2015, s. 63.
[4] Sprawa nie jest jednak tak prosta, jak by się to mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Mimo dość poprawnych stosunków króla Jana III Sobieskiego z księciem Dymitrem, ten pierwszy jeszcze przed przekazaniem księciu buławy wielkiej wyrażał niezadowolenie z sytuacji w wojsku, winiąc pośrednio za ten stan rzeczy hetmana polnego. Mimo że nie przekazał nikomu buławy wielkiej koronnej zaraz po swojej elekcji, to nie udało mu się utrzymać takiej władzy nad wojskiem, jaką miał przedtem. Od 1676 roku widzimy zresztą aktywność księcia Dymitra na polu dyscypliny wojskowej (uniwersały do jednostek), co niepokoiło Jana III Sobieskiego, który jako były hetman zdawał sobie sprawę, które z uprawnień buławy wielkiej można wykorzystać, aby mu zaszkodzić. Monarcha był wszak byłym malkontentem, który używał wojska bez skrupułów w walce ze zmarłym Michałem Korybutem Wiśniowieckim. W efekcie Jan III Sobieski aż do śmierci hetmana Dymitra Wiśniowieckiego szukał sposobów na ograniczenie władzy księcia, aby uniknąć ewentualnego zagrożenia z jego strony. Zob. Z. Hundert, Pozycja Jana III w wojsku koronnym w latach 1674-1683. Utrzymanie czy też utrata wpływów wypracowanych w czasie sprawowania godności hetmańskiej, [w:] Król Jan III Sobieski i Rzeczpospolita w latach 1674-1683, pod red. D. Milewskiego, Warszawa 2016, s. 131.
[5] M. Nagielski, Sztuka dowódcza Jana III Sobieskiego, [w:} Biblioteka Stratega 1. Dlaczego wojna?, pod red. F. Valentin, M. Nagielski, Warszawa 2023, s. 45-52.
Paweł Szymon Skworoda