Views: 21
Na początek kilka słów gwoli wyjaśnienia paru kwestii. O zjawisku, które tu opiszę pisałem już częściowo w innym felietonie. Ten jest w pewnym sensie rozwinięciem poprzedniego.
Zaznaczam z pełną stanowczością, że mam olbrzymi szacunek dla ludzi pracujących na roli, tych dla których ziemia, płody rolne, przyroda w stanie nienaruszonym stanowią najważniejszą nie przemijającą wartość.
Mam przyjaciół mieszkających na Podlasiu, nie tym wyznaczonym decyzją urzędniczą tylko na tych ziemiach, które od wieków są częścią Podlasia.
Lata dzieciństwa i lata młodzieńcze, każdą wolną chwilę spędzałem u przyjaciół moich dziadków, z którymi zaprzyjaźniliśmy się po wojnie. Pracowałem ciężko u ich boku na roli jeżdżąc tam jeszcze przed 20 laty ze swoją rodziną.
Mam też dobrych, szlachetnych znajomych mieszkających we wsiach, małych miasteczkach całej Polski: na Śląsku, na Podhalu, Pomorzu.
Ludzie Ci nie wstydzą się i nie wstydzili swojego pochodzenia. Wychowani przez podobnie jak ludzi prawych, szlachetnych rodziców. Nauczeni empatii i współczucia.
Wielu z nich osiadło późnej w dużych miastach. Inni stronią – jest ich większość – od dużych miejskich skupisk.
Są to ludzie – wbrew potocznym opiniom – o dużej wiedzy, wręcz jej głodni, potrafiący zachować się w wielu trudnych życiowo sytuacjach.
Zazdroszczę im miejsca zamieszkania. Tego spokoju i kontaktu z przyrodą. Urodzony, wychowany w dużym mieście, z którego pochodzą moi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie tęskniłem często, zmęczony hałasem i trybem życie za spokojnym miejscem, w którym mógłbym się osiedlić. Niestety życie zmusiło moją rodzinę do pozostania w Warszawie.
Dlaczego o tym piszę?
Dlatego, że określenie „wiocha” nie odnosi się do miejsca urodzenia, pochodzenia czy miejsca zamieszkania.
Określenie „wiocha” czy też prostactwo to inaczej stan umysłu, odnosi się ono do sposobu funkcjonowania, czyli zachowania, kultury osobistej i postępowania w życiu codziennym. O tym kto jest umysłową wiochą, prostakiem świadczy jego stosunek do innych, brak szacunku do nich, nie liczenie się ze zdaniem innych.
Wiocha a raczej prostacy to osobnicy mieszkający nie tylko na wsi, małym miasteczku, ale też w dużym kompleksie miejskim. Choć trzeba podkreślić, że duża część z nich mieszkająca w dużych miastach to ludzie z pierwszego, drugiego pokolenia pochodzący z małych miejscowości, którzy osiedlili się w dużych miastach w poszukiwaniu pracy, czy też tęskniący za bardziej burzliwym trybem życia. Zazwyczaj są to ludzie o dużych kompleksach, nie posiadający podstawowych zasobów dobrego wychowania, życiowo nie doświadczeni, bywa, że o ambicji przerastającej często ich zasoby intelektualne. Ludzie ci osiedlając się w miejscach o dużym zagęszczeniu (miasta) będąc tysiąckrotnie bardziej anonimowi niż we własnym środowisku, z którego się wywodzą zachowują się jak psy przez lata więzione na łańcuchu i nagle z niego spuszczone. Właśnie ta anonimowość dodaje im skrzydeł w popełnianiu czynów czy zachowań, których wstydziliby się w miejscu urodzeniu, często w obawie przed napiętnowaniem przez lokalną społeczność.
Niestety na przykładzie miejsca, w którym mieszkam, czyli stolicy naszego Kraju śmiem twierdzić, podobnie jak moja rodzina i wielu znajomych, że Warszawa jest miejscem coraz mniej przyjaznym i coraz mniej akceptowalnym dla ludzi chcących tu spokojnie pracować, rozwijać się, wychowywać dzieci, wypoczywać.
Na każdym kroku osobnicy wyżej wymienieni niszczą kulturalną, intelektualną, obyczajową tkankę miejską. Coraz więcej spotyka się zwykłego typowego chamstwa, braku poszanowania dla innych (mieszkających w mieście). Ba i nie mam tutaj tylko na myśli tzw. marginesu społecznego, nieudaczników, o których wspominałem w innym felietonie. Mam na myśli tych nadętych, zbufoniałych lemingów, którzy zapomniawszy o swoich korzeniach próbują naśladować złe wzorce zachowań, stylu życia z krajów tzw. zachodnich, czerpiąc swoje zachowania z tak obcych nam kultur. Ludzie często w dzieciństwie, za młodu mieszkając poza dużym miastem mniej lub bardziej obligowani przez rodziców, bliskich kultywowali wiarę swoich przodków. Po zamieszkaniu w dużym mieście nagle zapomnieli kim są, skąd pochodzą i jaki mają faktycznie światopogląd.
Obserwuję od lat jak zmienia się miasto nie tylko z powodu postępu technologicznego, również o czym wspomniałem z powodu „kupowania” bezmyślnego wzorców obcych nam Polakom kulturowo.
Przykładem takim są tzw. „dresiarze”.
Śmieszą mnie zamieszczane w internecie opracowania opisujące genezę powstania dresiarstwa w Polsce. Często mam wrażenie, że teksty te piszą ludzie uprawiający copywriting, niemający zielonego pojęcia o tym o czym piszą.
Jednak zjawisko copywriting to już inna historia. Zjawisko, to od lat, wraz z rozwojem techniki komputerowej przybiera na sile, przynosząc jednym kasę a większości robiąc wodę z mózgu. Ludzie nie czytają już książek – mam na myśli też literaturę fachową – czytają teksty o niskiej wartości merytorycznej i zerowej intelektualnej, których treść powielana jest często tysiąckrotnie przez kolejnych tzw. copywriterów, na zlecenie według potrzeby zleceniodawcy.
W mojej ocenie dresiarze wielkomiejscy są produktem nie tylko wzorców zapożyczonych z zachodu. Mam tu na myśli dresiarzy dobrze finansowo sytuowanych. Większość stanowią ludzie o niezbyt bogatych zasobach intelektualno – edukacyjnych, zazwyczaj wywodzący się z rodzin słabiej sytuowanych, zaniedbanych socjalnie i wychowawczo – delikatnie mówiąc. Często są to ludzie z rodzin tzw. chłoporobotniczych, którzy osiedlali się w większych miastach, wcześniej wyprzedając tzw. swoją ojcowiznę. Śmiesznym jest też to, że ich sposób ubierania był modny przed 30 – 40 laty (w czasach tzw. komuny, gdy społeczeństwo próbowało naśladować a raczej małpować wzorce zachodnie). Zazwyczaj ludzie tego typu pochodzą ze starych i kiepsko finansowo sytuowanych osiedli, dzielnic miast, gdzie wzorce życia bez większych ambicji do poprawy swojej sytuacji są normą. Wzorce te przekazywane z pokolenia na pokolenie powodują, że nawet jednostki inteligentne w myśl fałszywego przypodobania się, lokalnego konformizmu grzęzną w tym „bagnie”. Próby pomocy ze strony innych nie związanych z tym środowiskiem wyśmiewają lub ignorują.
Czy jest szansa, aby sytuacja w naszej przestrzeni życiowej, w mentalności i zachowaniu Polaków uległa zmianie na lepsze?
Owszem jest. Pod warunkiem, że będzie na tym zależało i będą do tego dążyli ludzie w środowiskach lokalnych. Myślę, że zależy to w głównej mierze nie tylko od wielu z nas, ale od właściwych założeń polityki społecznej, w tym edukacji. Jak dotychczas patrząc z perspektywy czasu, obserwując co dzieje się w kraju od 1989 roku elitom politycznym na tym nie zależy. Bo jaki mieliby w tym interes (dokładnie interes)?