Views: 200
OŚ SASKA JEST JEDNYM Z NAJWIĘKSZYCH OSIĄGNIĘĆ POLSKIEJ URBANISTYKI W XVIII WIEKU. STANOWI WYRAZ ABSOLUTYSTYCZNYCH AMBICJI AUGUSTA II MOCNEGO, KTÓRY PRAGNĄŁ ZAZNACZYĆ SWOJE PANOWANIE POPRZEZ WZNIESIENIE W STOLICY OSOBISTEJ REZYDENCJI…
PAŁAC MORSZTYNÓW BYŁ BAROKOWĄ REZYDENCJĄ O OSIOWEJ KOMPOZYCJI.
Sny o wielkości, prześladują ludzi nie tylko na naszej szerokości geograficznej.
W dobie migracji ludów, w czasach wielkiego głodu, prości zwykli szarzy ludzie, panowie, możni władcy, zabrali z sobą prócz adekwatnego dorobku, swoje sny o wielkości. Na nowym lądzie, „na ziemi obiecanej” natrafili na pustkę nadającą się idealnie do wypełnienia. System, ze starej Europy, który promował bogatych, więził w ryzach zwykłych ludzi, wywrócono, poszewką do wierzchu. Bogatym było łatwiej, ale teraz każdy kto był energiczny, zapobiegawczy, mądry, bez względu na swoje pochodzenie, mógł spełnić swój sen o wielkości, … amerykański sen. Pozazdroszczono królom, wszystko co budowano miało być „King Size”
W Nowym Jorku, jak wiadomo, wszystko jest „King Size”. Także największy czerwony obraz na świecie. Dzieło Barnetta Newmana, spełniające owo kryterium przynajmniej w sensie wymiarów (242,2 x 541,7 cm), znajduje się w stałej kolekcji sztuki współczesnej nowojorskiego Museum of Modern Art.
O „wielkości” płótna jednego z najsłynniejszych amerykańskich abstrakcjonistów przesądzają jednak nie tylko gabaryty. Namalowany w połowie dwudziestego stulecia „Vir Heroicus Sublimi” to jedno z tych nielicznych dzieł sztuki współczesnej, przed którym goście MoMA zwykle zatrzymują się na dłużej. A kiedy już to zrobią, to potem stoją tak, i stoją. A niektórzy nawet płaczą.
To zapewne kwestia wrażliwości na bodźce estetyczne, ale również i niejakiego przygotowania do odbioru specyficznej twórczości najnowszej.
Nim jednak tajemnica reakcji bywalców MoMA na twórczość Newmana zyska objaśnienie naukowe (nad którym właśnie pracują neurobiolodzy z NYU), wypada podejrzewać, że za fascynacją jego „największym” obrazem stoi z jednej strony psychofizjologiczna reakcja na czerwień, samą w sobie, a z drugiej – symbolika, jaką purpury, karminy i szkarłaty obrosły w dziejach twórczości plastycznej przez ostatnie dwa tysiąclecia.
A jest tego sporo. Wystarczy zajrzeć do pierwszego z brzegu słownika ikonografii.
Czerwień to i Ogień Piekielny, i Krzak Gorejący. Szkarłatne są skrzydła serafinów i płaszcze świętych męczenników, ale także suknie Jezebel i ziemska powłoka Bestii z kart Apokalipsy. Karminowe usta kurtyzan – kapłanek kultu ciała – konkurują w malarskiej tradycji z krwią męczeńską, przelaną w imię ducha. Czerwień symbolizuje więc zarówno grzech i śmierć, jak ofiarę i odkupienie. To kolor Doczesności Zwycięskiej, oznaczający zarówno witalność i płodność, dominację i władzę – również tę zdobywaną ogniem i mieczem. Ale to także barwa Metafizyki Triumfującej – Zmartwychwstania, Miłości i Bożego Miłosierdzia. Symbol posłuszeństwa (prowadzącego aż do ostatecznego poświęcenia), ale także rewolucyjnego buntu.
Gustaw siedział, na ławeczce galeryjnej, która swym kształtem nie pozwala na dłuższe na niej wylegiwanie, można jedynie na chwile przysiąść aby przyjrzeć się prezentowanym na ścianach dokonaniom artystycznym. Siedział w Galerii Narodowej „Zachęta”, delektując się Obecną wystawą pt. „Co dwie sztuki to nie jedna” Andrzej Krauze. Lekcja fruwania | do 17 maja „Lekcja fruwania” to wystawa Andrzeja Krauzego, wybitnego polskiego rysownika od prawie czterdziestu lat mieszkającego i tworzącego w Londynie. W Polsce Krauze znany jest przede wszystkim jako twórca satyryczny. Starsi czytelnicy pamiętają jego prace z lat siedemdziesiątych, zamieszczane na łamach „Kultury”.
„Zachęta” Jedna z najbardziej prestiżowych i największych galerii sztuki współczesnej w Polsce. Mieści się w pięknym zabytkowym budynku wzniesionym w latach 1898-1900 według projektu Stefana Szyllera. Zachęta posiada cenną kolekcję polskiej sztuki powojennej. Na licznych wystawach prezentowano tu prace wybitnych artystów polskich i zagranicznych, między innymi: Jana Matejki, Józefa Chełmońskiego, Józefa Brandta, Stanisława Wyspiańskiego, Józefa Mehoffera, Paula Cezanne’a, Henri de Toulouse-Lautreca, Pabla Picassa, Maxa Ernsta, Jeana Dubuffeta, Kim Sooja, Yayoi Kusama, Fernanda Légera, a także, Aliny Szapocznikow, Romana Opałki, Mirosława Bałki, Jerzego Nowosielskiego, Katarzyny Kozyry, Krzysztofa Wodiczki i wielu innych.
Zachęta to również miejsce, w którym możesz wziąć udział w jednym z licznych wydarzeń jak: promocje książek, spotkania z artystami, pokazy kinowe, koncerty, odczyty, sesje naukowe. Tu na pewno nie będziesz się nudzić!
Aby zajrzeć do „Zachęty” skłoniły go dwie rzeczy, przechodził tuż obok, w drodze na spotkanie z Karolem, tym zawsze uśmiechniętym imiennikiem naszego … Umówili się w Hotelu Europejskim, Będąc ostatnio jeszcze w Krakowie, na rozmowę o projekcie „Oś Saska” nad którym pracuje Karol. Drugim, powodem, była rozmowa kuratora wystawy z Andrzejem Krauze . Oto jej skrót za portalem Dzieje.pl.
„Bardzo się cieszę, że miałem okazję rysować upadek komunizmu w Polsce i w Rosji” – powiedział PAP Andrzej Krauze, rysownik, grafik, plakacista. Wystawa prac artysty pt. „Lekcja fruwania” w piątek otwierana jest w Zachęcie-Narodowej Galerii Sztuki. PAP: Słynne były pańskie rysunki w „Kulturze”, „Szpilkach”; były lubiane i oczekiwane przez czytelników, a pan uznany został za jednego z głównych kreatorów polskiego rysunku prasowego lat 70. Jednak, od ponad 40 lat rysuje pan dla Brytyjczyków. Jak wygląda ta praca? Jakie obszary życia najczęściej pan komentuje?
Andrzej Krauze: Praca w prasie brytyjskiej naturalnie różni się od tego, co robiłem w Polsce w latach siedemdziesiątych. Wtedy były to zdecydowanie rysunki satyryczne, mroczne, ostre, niekiedy nieprzyjemne, bo tak odbierałem ówczesną polską i środkowoeuropejską rzeczywistość. Teraz rysuję inaczej i na inne tematy. Przedstawiam wydarzenia, to, co się aktualnie dzieje. Moim zadaniem jest pokazanie rzeczywistości politycznej, społecznej, obyczajowej i jej komentowanie. Nigdy jednak nie jest to komunikat „wprost”. Staram się nadal posługiwać alegorią, metaforą. Na początku było mi bardzo trudno. Moje rysunki satyryczne nie znajdowały tu aprobaty.
PAP: Czyżby Anglicy nie rozumieli pańskiego stylu: skrótu, klimatu, metafory? Przecież oni słyną z poczucia humoru, co prawda specyficznego. Jednak w końcu trafił pan do Brytyjczyków ze swoimi rysunkami. Andrzej Krauze: Kilka lat zajęło mi wypracowanie nowego stylu, który byłby tu akceptowany, a zarazem ja sam miałbym poczucie, że nie rezygnuję ze swoich środków wyrazu. I, choć jestem na tutejszym rynku prawie czterdzieści lat, ludzie, którzy patrzą na moje „brytyjskie” rysunki, rozpoznają mnie, jako ich autora i widzą w nich jednak „coś spoza”. Zaakceptowano mnie, jako rysownika i był taki czas, że moje prace były publikowane we wszystkich gazetach w Wielkiej Brytanii. To się skończyło wraz z Internetem i coraz chętniej publikowanymi wydaniami gazet w sieci. PAP: Ale redaktorom to się chyba podobało? Porównując satyry tworzone dla prasy brytyjskiej i polskiej, te pierwsze – zdaniem krytyków sztuki – wypadają znacznie subtelniej; chwalono pana za inteligencję, dowcip, „kontynentalną” kreskę. Andrzej Krauze: Te „oburzone” listy należały do wyjątków i rzeczywiście redaktorzy właśnie ode mnie oczekiwali tego, co im proponowałem. Po kilku latach pracy mogłem drukować codziennie i w sumie udało mi się opublikować w „Guardianie” około sześciu tysięcy rysunków. PAP: Z takiej teki rysownika trudno wybrać ulubioną pracę, a o to chciałam pana zapytać. Andrzej Krauze: Moimi ulubionymi ilustracjami były te, które nie tylko w trafny sposób przedstawiały temat, ale przede wszystkim były pięknie narysowane. Bardzo się cieszę, że miałem okazję rysować upadek komunizmu w Polsce i w Rosji; zrobiłem kilkadziesiąt rysunków na ten temat – pokazujemy je teraz po raz pierwszy w Zachęcie na wystawie. Według mnie do tej pory robią one wrażenie; mają siłę i to, o czym marzy każdy artysta – są ponadczasowe. Ważne dla mnie też były cykle rysunków związanych z wojną – komentujące dwie wojny w Iraku. Były mocne, ukazujące okrucieństwo wojny, utrzymane trochę jakby w mrocznej aurze mistrza Goi. PAP: Dlaczego obecna wystawa w Zachęcie została nazwana „Lekcją fruwania”? Taki tytuł miała pańska praca dyplomowa z 1974 r., a przecież głównymi wątkami obecnego pokazu są ilustracja i rysunek tworzone dla gazet w okresie ostatnich trzydziestu lat, i to zagranicą? Andrzej Krauze: Tytuł zaproponowała Hanna Wróblewska, kurator i autorka koncepcji całej wystawy. Tamta „Lekcja fruwania” to był film animowany, w którym piękny, czerwony ptak zostaje schwytany i zamknięty w klatce, a gdy po pewnym czasie zostaje wypuszczony na wolność – nie potrafi z niej korzystać.
– Gustaw przypomina sobie, tę wystawę, właśnie z powodu filmu, który zapadł mu w pamięci. Teraz gdy ma za sobą wzloty i upadki, jeszcze dobitniej rozumie przesłanie, które odczytywał za młodu.
Cenzura tego nie zaakceptowała, film nie był emitowany. Dzisiaj ten przywołany tytuł jest do pewnego stopnia symbolem, metaforą mojego życia, kariery, mojego „bycia twórcą”. Motywy ptaka, klatki, fruwania, zamknięcia, wolności wielokrotnie się zresztą pojawiają w moich pracach. Podobnie jak smycz. PAP: A kim jest Pan Pióro? Andrzej Krauze: To postać z rysunków, ale też od pewnego czasu i do pewnego stopnia moje alter ego. PAP: A co ostatnio się ukazało w tak dużym formacie? Andrzej Krauze: Mnie osobiście podobała się ostatnio moja praca komentująca Brexit; wydarzenie właściwie dla Wielkiej Brytanii tragiczne, bo podzieliło naród. Narysowałem dwie osoby z maseczkami na twarzy. Na jednej maseczce jest flaga Wielkiej Brytanii, na drugiej flaga Unii Europejskiej. Dwa smutne współczesne wydarzenia: Brexit i koronawirus.
Andrzej Krauze „Lekcja fruwania”. Kurator: Hanna Wróblewska. Wystawa w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki czynna od 21 lutego do 17 maja 2020 r.
Rozmawiała Anna Bernat
Wchodząc do Galerii Narodowej zajrzał do sal księgarni, w której zawsze można znaleźć wybitne publikacje dotyczące sztuki. Nabył Album, Duet Barnett Newman – Mark Rothko. …w albumie czytamy, Każdy artysta kiedyś zaczynał. Banalnie, po cichu lub z impetem. W jaki sposób Mark Rothko pojawił się na rynku sztuki? Cóż, co może samodzielnie osiągnąć mało przebojowy, ponury i pozbawiony koneksji początkujący malarz żydowskiego pochodzenia w mulikulturowym Nowym Yorku? Zapewne niewiele. Osobami, które wciągnęły Rothkę w płynność rynku sztuki były kobiety. Kolekcjonerki. Peggy Guggenheim i Betty Parsons. Pierwsza z nich, żona Maxa Ernsta, rozplotła zawiłości surrealistycznych kompozycji Rothki odczuwając z nim ukrytą więź
i porozumienie. Łączyło ich coś, co dla oka było ukryte. Łączyła ich trauma wojny. Zarówno Peggy jak i Mark Rothko przeżyli to samo piekło prześladowań z powodu swojego żydowskiego pochodzenia, podobnie udali się w stronę Wielkiego Jabłka, gdzie szukali lepszego losu dla siebie. Peggy Guggenheim w rozszalałym wojną roku 1942 roku otworzyła w Nowym Yorku galerię sztuki, gdzie trzy lata później zaprezentował się tam Mark Rothko, krzepiony wcześniejszymi rozmowami z Maxem Ernstem. To właśnie wtedy udało się Rothce sprzedać kilka swoich prac, które nie przekraczały nawet tysiąca dolarów. Jakże wspaniałe i budujące uczucie musiało skrywać się za zachmurzoną na co dzień twarzą malarza! Być może dał sobie nadzieję, że za wsparciem
i zrozumieniem Guggenheim podążą inni, że jest miejsce dla sztuki tak skomplikowanie prostej! Czy gorsza jest złość niezrozumienia czy żal ignorancji? Rothko musiał przełknąć to drugie. Prasa milczała pomimo, że kilka lat wcześniej okrzyknęła go „Mitomorficznym Abstrakcjonistą”…Łaska Mediów, na pstrym…
Gustaw spojrzał na zegarek, już czas, Karol powinien lada chwila oddzwonić, że jest na miejscu. Z Galerii Narodowej do Hotelu Europejskiego miał dwa kroki…
Wchodził do Lobby, gdy odezwał się telefon, spojrzał na wyświetlacz, nie musiał odbierać, ponieważ wcześniej ujrzał Karola w głębi tuż przy stanowisku consierge-a. Karol na widok Gustawa podniósł się z fotela, podali sobie uścisk na powitanie. Gustaw lustrował strój Karola, niezwykle gustowny, elegancki, a zarazem pełen luzu, letni garnitur od Armaniego… klasyka, ale z fantazją
i inspiracjami z casualowego streetwearu. koszula z nadrukiem, uszyta z egipskiej bawełny o otwartym splocie, dzięki czemu sprawdza się także podczas upałów, marynarka, uszyta z lnu, o lodowo miętowej barwie typu summer tweed, na stopach mokasyny. Dbałość o strój, mężczyźni zawdzięczają Brummellowi Beau, Wcześniej Mężczyzna widywany na ulicach Caen we Francji był brudny, zarośnięty i w pomiętym ubraniu. Bo w świecie mody Beau Brummell był niczym Maksymilian Robespierre. Twierdził, że to nie urodzenie stanowić powinno o pozycji człowieka, ale jego maniery i dbałość o siebie. Arystokratą można się stać, nie trzeba się nim urodzić – taka koncepcja wręcz idealnie pasowała do czasów, w których padały kolejno: hasła o równości, wolności i braterstwie, Bastylia i głowy monarchów. – 800 funtów na rok wystarczy – mówił Beau Brummell, pytany o to, ile kosztuje odpowiednia garderoba stylowego mężczyzny (na dzisiejsze pieniądze to – w zależności od przelicznika – od pół do miliona funtów). Trochę jak w dowcipie o Nowych Ruskich komentujących dzieła sztuki w Ermitażu: – Skromnie, ale z klasą. Beau Brummell nie stoi jedynie za zniknięciem peruk typowych dla XVIII w. On wyplenił wszelkie zbytki, w jakie obfitował strój ówczesnego mężczyzny. Teraz to krój odzieży i jakość wykonania, a nie dodatki, miały być wyznacznikiem dobrego smaku. Biała koszula, kaftan (przodek dzisiejszej marynarki), pełne spodnie i biały kawałek batystu prosto zawiązany pod szyją. Jedynymi ozdobami, jakie dopuszczał, były: sygnet, zegarek z dewizką oraz spinki do mankietów i krawat, niekiedy bardzo długi, ale zawsze nakrochmalony. Właśnie… krawat. To on stał się istotą elegancji, pod warunkiem, że nie był wiązany zbyt przemyślnie. Czyli koszula, marynarka i krawat. Na salonach?! Pod koniec XVIII w. to był szok. O co chodziło Brummellowi? Jak pisze Ian Kelly w biografii „The Ultimate Man of Style”, ten pierwszy dyktator mody zwykł mawiać: „Jeżeli ludzie zwracają na ciebie uwagę na ulicy, to znaczy, że jesteś źle ubrany”. Jak to jest w ogóle możliwe? Jakim cudem naperfumowany fircyk spoza najwyższych sfer mógł stać się prawdziwym arbiter elegantiarum, który przeniósł stolicę dobrego smaku z ogarniętego rewolucją Paryża do Londynu? Czy to nie dziwne?
Odpowiedzią jest… humor. Ludzi dowcipnych wówczas nie brakowało. Sęk w tym, że nie zawsze w dobrym tonie było ów dowcip wykorzystywać w towarzystwie, role te powierzano błaznom. Błazen dzierżył Licencję na zabijanie – śmiechem. W książce „Francuska Ścieżka” Waldemar Łysiak opowiadał historię pewnego błazna, na dworze francuskim, który nieco zagalopował się w swych żartach na temat króla, przegiął pałę, jak byśmy dziś kolokwialnie stwierdzili. Król skazał błazna na śmierć, mając na względzie fakt, że znali się dość długo łaskawie spytał, jaką śmiercią chciałby umrzeć. Błazen po namyśle rzekł królowi, – wybieram śmierć ze starości, tak rozbawił króla, że uratował głowę przed kata toporem. Zabawny, ale nie wulgarny. Uszczypliwy, ale nie złośliwy. Odważnie komentujący, ale nie chamski – tym ujął elity, wśród których błyskawicznie rosły jego wpływy i znajomości. Z następcą tronu księciem Walii Jerzym (późniejszym Jerzym IV) na czele, który już w 1800 r. chciał koniecznie zaprzyjaźnić się z najlepiej ubranym w całej Anglii, a może i Europie człowiekiem.
Brummell zyskał przydomek Beau (Piękny), trafił na dwór i był tego dworu ozdobą. Tak, to chyba najwłaściwsze słowo, biorąc pod uwagę charakter Watier’s, klubu dla dżentelmenów, założonego w 1807 r. przez Beau Brummella, lorda Williama Alvanleya, Henry’ego Pierreponta i Henry’ego Mildmaya na rogu Piccadilly i Bolton Street. „Klub Dandysów”, napisał o nim Lord Byron, guru romantycznej poezji brytyjskiej. Dandys – od tej pory tego słowa używa się na określenie mężczyzn Brummellowi podobnych. W 1954 r. Curtis Bernhardt nakręcił film „Piękny Brummell”, z samą Elizabeth Taylor w jednej z ról, w którym całą opowieść o angielskim dandysie epoki romantyzmu oparł na więzi, a potem konflikcie trzech Jerzych – Brummella, Byrona i księcia Walii, granego przez Petera Ustinova. Zafascynowani sobą nawzajem, doprowadzili tę relację do katastrofy. A poszło o ciasteczka… https://www.cda.pl/video/244652379
W 1813 r. rządzący wtedy król Jerzy III czuł się już naprawdę fatalnie. Chorował na porfirię, sikał na czerwono, miał niemal epileptyczne ataki i sporo czasu spędzał w łóżku, cierpiąc na straszne bóle brzucha. Jedna z teorii głosi, że to związki arsenu zawarte w pudrze do peruk mogły przyczynić się do rozwoju choroby. W każdym razie – król nie był zdolny do władania. Faktyczne rządy sprawował jego syn, regent Jerzy. A za wzrostem jego roli poszedł wzrost ego. Od czasu choroby ojca, zwiastującej jego rychłą koronę, dawnych przyjaciół traktował per książęca noga. Także tych, z którymi ubierał się do niedawna u tego samego krawca – w zakładzie Schweitzer & Davidson na Cork Street, a następnie u położonego po sąsiedzku Meyera. Kłopot w tym, że ci krawcy mieli coraz więcej cielska do ubrania. Zarówno regenta Jerzego, jak i lorda Byrona zawsze cechowała skłonność do słodyczy i tendencja do tycia. Ten ostatni pod wpływem Beau Brummella omal nie wpędził się w anoreksję, unikając wszystkiego, co mogło zepsuć mu sylwetkę. Regent się tym nie przejmował. Po prostu tył.
W lipcu 1813 r. Brummell i członkowie Klubu Watier’s organizowali bal maskowy, którego istotą jest wszak ukrywanie swojej tożsamości. Na balu pojawił się także książę regent. Przywitał się z lordem Alvanleyem i Henrym Pierrepontem, ale resztę – w tym Brummella – pominął. Wtedy arbiter elegancji pozwolił sobie na pytanie: „Alvanley, who’s your fat friend”, czyli „Alvanley, kim jest twój tłusty przyjaciel?”
No taki żarcik, nawiązujący do masek na twarzach gości, ale – o zgrozo! – również do tuszy księcia. Pewnie kilka lat wcześniej, gdy George Brummell swymi dowcipami i przygadywaniami na temat wyglądu, stroju i higieny zyskiwał raczej przyjaciół niż wrogów, wszyscy po prostu by się zaśmiali i zawołali: „Ach, ten Brummell!”. Tym razem już tak nie było. Żart był początkiem końca salonowej dyktatury dyktatora mody. Łatwo się domyślić, co było dalej. Akcje Brummella traciły z każdym miesiącem, za to rosły jego długi. Coraz trudniej było mu znaleźć przyjaciół, od których mógłby pożyczyć pewne sumy na spłacenie innych sum. Duże weksle przechowywał np. legendarny klub dla dżentelmenów White’s. Lata przebywania w najwyższych sferach Anglii, olbrzymie spektrum przyjaciół spowodowały, że nie zostawiono go jednak w potrzebie.
Widywano Brummella w towarzystwie kobiet tak intrygujących, jak chociażby lady Hester Stanhope, słynna podróżniczka i awanturniczka, która przemierzyła Imperium Osmańskie i Bliski Wschód, by zyskać miano „Królowej Pustyni”. Dandys zabawiał też Elizabeth Howard, księżną Rutland, ale najbliższa mu była pochodząca z Prus Fryderyka Charlotta, księżna Yorku, a zatem szwagierka króla Jerzego. Kiedy zmarła, Beau zamówił dla siebie dość ekstrawagancką pamiątkę – ceramiczną miniaturę lewego oka księżnej.
Potężni znajomi wsparli go, gdy 18 maja 1816 r. musiał wyjechać, a właściwie zbiec do Francji przed wierzycielami. Zamieszkał w hotelu Dessin w Calais, a w 1830 r., po śmierci na atak serca króla Jerzego IV, przyjaciele z Anglii (zwłaszcza lord Alvanley) pomogli mu otrzymać stanowisko konsula w Caen. Wtedy wdał się we flirt z nastoletnią córką madame Aimable de St Ursain, która zatrudniła go jako nauczyciela angielskiego.
Najchętniej bym tu skończył, bo aż przykro pisać dalej. Ostatnie lata pierwszego metroseksualnego mężczyzny świata były bowiem okropne. 4 maja 1835 r. trafił do więzienia za długi na rzecz pana Leleux, właściciela hotelu Dessin. Wyszedł w lipcu, dzięki pieniądzom pożyczonym od sklepikarza. Brudny, nieuczesany, nieogolony, bynajmniej nie codziennie kąpany snuł się po ulicach w obłędzie, którego przyczynę zdiagnozowali medycy szpitala dla obłąkanych Bon Sauveur. Beau Brummell trafił tam po drugim już udarze. Diagnoza brzmiała: nieleczona kiła. 30 marca 1840 r. dandys zmarł, miotając się w szale po łóżku.
Skrót za wydaniem Logo24 19.09.2014 14:18
Pysznie opowiadasz Gustawie, chętnie posłuchałbym jeszcze twych zgrabnych anegdot, ale mamy zadanie do wykonania, pamiętasz? Przebyłem dziś 300 kilometrów, aby z archiwizować stan obecny, Osi Saskiej, niestety mam na to jedynie dzisiejsze popołudnie. ‘Ok Karolu, w takim razie usiądźmy gdzieś
i nakreślmy plan działania. Proponuję kawę, przejdźmy do Long Baru, tam będziemy mieli o tej porze spokój, Bar zapełnia się gośćmi dopiero po osiemnastej, gdy nadchodzi wieczór. Inspiracją dla jego powstania był legendarny Long Bar w hotelu Raffles w Singapurze. Long Bar w Raffles Europejski Warsaw, mogący pomieścić 50 gości, posiada piękny wystrój z gładkiego marmuru, co nadaje mu szlachetnej elegancji. Wyjątkowy akcent stanowi wyeksponowany za barem obraz naścienny autorstwa Jarosława Flicińskiego.
Jak się spodziewali, przy barze trzy osoby. Zasiedli na wygodnych przepastnych niczym fotele hookerach, podszedł barman, z miną ubeka Franca, z filmu Pasikowskiego „Psy”, mimo to wydał się sympatyczny, z lekkim uśmiechem Lindy. Dwa razy doppel cafe, oraz dwa razy „Singapore” Singapore Sling (IBA) 40ml Gin 20ml Cherry brandy 5ml Cointreau 5ml Bénédictine 10ml Grenadyna 80ml Sok ananasowy 30ml Sok cytrynowy 1 dash Angostura
Karol, zaczął, na interesujący ciebie Karolu temat, wiem niewiele, autorami koncepcji i realizacji Osi Saskiej byli drezdeńscy architekci: Matthäus Daniel Pöppelmann, J. Naumann, Z. Longuelune, Joachim Daniel Jauch i Jan Zygmunt Deybel.
Oś biegnie od Krakowskiego Przedmieścia do placu Żelaznej Bramy, przez Ogród Saski. Jej długość wynosiła ok. 1650 metrów. Przebiega wzdłuż linii łączącej dwa istotne miejsca związane z polską państwowością – kościół św. Wawrzyńca we wsi Wola (dawne pole elekcyjne)/ dziś stoi tam kolumna upamiętniająca Elekcje./ i wieś Kamion (miejsce pierwszej wolnej elekcji w 1573). Centralnym punktem założenia był pałac Saski wraz z ogrodem. Między Krakowskim Przedmieściem a pałacem Saskim powstał ogromny dziedziniec, który od strony północnej, wschodniej i południowej otoczono murem z bramami wjazdowymi z każdej strony. Od strony zachodniej wzniesiono Żelazną Bramę wjazdową z wielkimi żelaznymi wrotami, tak masywnie i kunsztownie wykonanymi, iż zmieniono nazwę placu Wielopole, znajdującą się przed bramą, na plac Żelaznej Bramy. Oś Saska była pierwszym przedsięwzięciem regulacyjnym w Warszawie przeprowadzonym na tak dużą skalę. Przyczyniło się m.in. do rozwoju dzielnicy zachodniej i przekształcenia ulic Chłodnej i Wolskiej w ważne arterie miejskie.
To tyle, mam kamerę, chcę sfotografować wszystkie miejsca do których uda nam się dotrzeć, od czego zaczniemy? Gustaw, chwilę milczał… zaczął po namyśle.
W okresie od 30 marca do 18 maja 1970 przesunięto i ustawiono na Osi Saskiej stojący dotychczas na uboczu Pałac Lubomirskich. Przesunięcie po łuku wraz z obrotem zabytkowego budynku było największą tego rodzaju akcją w powojennej Warszawie. W roku 1985 przed Pałacem Lubomirskich wzniesiono pomnik „Poległym w Służbie i Obronie Polski Ludowej” autorstwa Jana Bohdana Chmielewskiego. Warszawiacy nadali mu żartobliwą nazwę „Pomnika Utrwalaczy” lub „Ubelisku”. Pomnik przetrwał tylko 6 lat, został rozebrany w roku 1991. W listopadzie 2010 na miejscu po zburzonym pomniku „Poległym w Służbie i Obronie Polski Ludowej” wzniesiono pomnik Tadeusza Kościuszki, stanowiący dokładną kopię pomnika zbudowanego w roku 1910 w Waszyngtonie, autorstwa Antoniego Popiela. Powstałe w 2012 roku Stowarzyszenie „Saski2018” ma na celu doprowadzenie do odbudowy głównego elementu Osi Saskiej, tj. Pałacu Saskiego, a wraz z nim zabudowań zachodniej pierzei Pl. Marszałka Józefa Piłsudskiego: Pałacu Brühla oraz kamienic przy ulicy Królewskiej. W ten sposób na mapie Warszawy pojawiłby się brakujący element Osi Saskiej.
Obecnie, Karolu, tam gdzie przed wojną istniała ścisła zabudowa, teraz wiatr hula, od „Pomnika nieznanego żołnierza” do Pomnika Józefa Piłsudskiego, głaszcząc łagodnie ”Schody do Nieba” pomnik Ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskem. Zginął wtenczas Prezydent Lech Kaczyński z żoną, oraz wiele osobistości z rządu wraz z osobami towarzyszącymi.
Pozwolisz Karolu, że wymienię wszystkich z Nazwiska i pełnionej funkcji, wierzę że przyda się tobie ta wiedza…
– proszę jeszcze raz, dwa razy Singapur…
Gustaw poprawił się w hookerze po czym wymieniał…
Lech Kaczyński – prezydent RP, Maria Kaczyńska – małżonka prezydenta RP, Ryszard Kaczorowski – ostatni prezydent RP na uchodźstwie, Krzysztof Putra – wicemarszałek Sejmu RP, Jerzy Szmajdziński – wicemarszałek Sejmu RP, Krystyna Bochenek – wicemarszałek Senatu RP, Janusz Kochanowski – rzecznik praw obywatelskich, Janusz Krupski – kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, Janusz Kurtyka – prezes Instytutu Pamięci Narodowej, Sławomir Skrzypek – prezes Narodowego Banku Polskiego, Maciej Płażyński – poseł, prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, Władysław Stasiak – szef Kancelarii Prezydenta RP, Aleksander Szczygło – szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Paweł Wypych – sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, Stanisław Komorowski – podsekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej, Andrzej Kremer – podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Tomasz Merta – podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Mariusz Handzlik – podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, Andrzej Przewoźnik – sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa
Karol przerwał,…
– Gustawie to jest najmroczniejszy dzień ostatnich lat, dopiero gady wymieniasz ich nazwiska kolejno, zaczyna do mnie docierać ogrom tragedii, która się wtedy wydarzyła. Oczywiście oglądałem wszystkie relacje w mediach, minęło dziesięć lat, niektóre rzeczy się zacierają…
– ale dziś, gdy mam świadomość, że nieopodal stoi pomnik upamiętniający tamten tragiczny lot, aż mi skóra cierpnie, mózg nie nadąża z emocjami, łzy cisną się do oczu… – wypił jednym tchem drinka, i poprosił kolejnego… opowiadaj proszę…Gustawie…
Gustaw nieśpiesznie zaczął dalej…
Przedstawiciele parlamentu, Posłowie, Leszek Deptuła, Grzegorz Dolniak, Grażyna Gęsicka, Przemysław Gosiewski, Izabela Jaruga-Nowacka, Sebastian Karpiniuk Aleksandra Natalli-Świat, Arkadiusz Rybicki, Jolanta Szymanek-Deresz, Zbigniew Wassermann, Wiesław Woda, Edward Wojtas / SENATOROWIE, Janina Fetlińska, Stanisław Zając / PRZEDSTAWICIELE RODZIN KATYŃSKICH I INNYCH STOWARZYSZEŃ , adw. Joanna Agacka-Indecka – prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, Ewa Bąkowska – wnuczka gen. bryg. Mieczysława Smorawińskiego, Anna Maria Borowska – córka ppor. Franciszka Popławskiego, wiceprezes Gorzowskiej Rodziny Katyńskiej (od 6 listopada 2009), Bartosz Borowski – przedstawiciel Gorzowskiej Rodziny Katyńskiej, wnuk Anny Marii Borowskiej (syn Franciszka Borowskiego), Czesław Cywiński – prezes Światowego Związku Żołnierzy AK, Edward Duchnowski – sekretarz generalny Związku Sybiraków, ks. prałat Bronisław Gostomski – dziekan dekanatu Londyn-Północ, proboszcz parafii św. Andrzeja Boboli w Londynie, o. Józef Joniec SchP – prezes Stowarzyszenia Parafiada, ks. Zdzisław Król – kapelan Warszawskiej Rodziny Katyńskiej (1987–2007), ks. Andrzej Kwaśnik – kapelan Federacji Rodzin Katyńskich, Tadeusz Lutoborski – były prezes Warszawskiej Rodziny Katyńskiej, syn ppor. Adama Lutoborskiego, Bożena Mamontowicz-Łojek – prezes Polskiej Fundacji Katyńskiej, Stefan Melak – prezes Komitetu Katyńskiego, adw. Stanisław Mikke – wiceprzewodniczący ROPWiM, redaktor naczelny miesięcznika „Palestra”, Piotr Nurowski – prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Bronisława Orawiec-Löffler – bratanica majora Franciszka Orawca, zamordowanego w Katyniu; członkini Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich z Podhala, Katarzyna Piskorska – córka Tomasza Piskorskiego, Andrzej Sariusz-Skąpski – prezes Federacji Rodzin Katyńskich, Wojciech Seweryn – rzeźbiarz, autor Pomnika Ofiar Katynia w Chicago, Leszek Solski – syn kpt. Kazimierza Solskiego, oficera i sportowca oraz bratanek majora Adama Solskiego, zamordowanych w Katyniu, członek Stowarzyszenia Rodzina Katyńska, Teresa Walewska-Przyjałkowska – Fundacja „Golgota Wschodu”, Anna Walentynowicz – działaczka Wolnych Związków Zawodowych, współzałożycielka NSZZ „Solidarność”, Gabriela Zych – prezes Stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Kaliszu / Przedstawiciele Sił Zbrojnych RP, gen. Franciszek Gągor – szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, gen. dyw. Tadeusz Buk – dowódca Wojsk Lądowych RP, gen. broni pil. Andrzej Błasik – dowódca Sił Powietrznych RP, wiceadmirał Andrzej Karweta – dowódca Marynarki Wojennej RP, gen. dyw. Włodzimierz Potasiński – dowódca Wojsk Specjalnych RP, gen. broni Bronisław Kwiatkowski – Dowódca Operacyjny Sił Zbrojnych RP, gen. bryg. Kazimierz Gilarski – dowódca Garnizonu Warszawa, bp. gen. dyw. Tadeusz Płoski – katolicki biskup polowy Wojska Polskiego, abp gen. bryg. Miron Chodakowski – prawosławny ordynariusz Wojska Polskiego, ks. płk Adam Pilch – p.o. Ewangelickiego Biskupa Wojskowego, ks. ppłk pil. Jan Osiński – Ordynariat Polowy Wojska Polskiego / OSOBY TOWARZYSZĄCE, ppłk Zbigniew Dębski – członek Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari, sekretarz Klubu Kawalerów Orderu Wojennego Virtuti Militari, Katarzyna Doraczyńska – zastępca dyrektora gabinetu szefa Kancelarii Prezydenta, radna dzielnicy Praga-Południe w Warszawie, Aleksander Fedorowicz – tłumacz języka rosyjskiego, ks. Roman Indrzejczyk – kapelan prezydenta, Dariusz Jankowski – aspirant w Zespole Obsługi Organizacyjnej Kancelarii Prezydenta (ur. 8 lipca 1955), Mariusz Kazana – dyrektor protokołu dyplomatycznego MSZ, gen. bryg. Stanisław Nałęcz-Komornicki – kanclerz Orderu Wojennego Virtuti Militari, płk dr hab. n. med. Wojciech Lubiński – lekarz prezydenta, rzecznik prasowy, sekretarz Rady Naukowej i z-ca komendanta Wojskowego Instytutu Medycznego, Barbara Mamińska – dyrektor biura kadr i odznaczeń w Kancelarii Prezydenta, Janina Natusiewicz-Mirer – sybiraczka, działaczka społeczna, dawna działaczka opozycji demokratycznej w Krakowie; osoba towarzysząca Annie Walentynowicz w podróży, ks. prof. Ryszard Rumianek – rektor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Izabela Tomaszewska – dyrektor zespołu protokolarnego Kancelarii Prezydenta, odpowiedzialna w Kancelarii za kontakty pierwszej damy, Janusz Zakrzeński – aktor teatralny i filmowy, członek rady programowej Związku Piłsudczyków / ZAŁOGA; Żołnierze Sił Powietrznych RP; mjr Robert Grzywna, kpt. Arkadiusz Protasiuk, por. Artur Ziętek, chor. Andrzej Michalak / Cywilne pracownice wojska, Natalia Januszko, Barbara Maciejczyk, Justyna Moniuszko / Funkcjonariusze BOR; mł. chor. Agnieszka Pogródka-Węcławek (funkcjonariuszka Biura Ochrony Rządu wchodząca w skład załogi samolotu jako stewardesa) / Funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu; ppłk Jarosław Florczak, kpt. Dariusz Michałowski, por. Paweł Janeczek, ppor. Piotr Nosek, st. chor. Artur Francuz, chor. Jacek Surówka, chor. Paweł Krajewski chor. Marek Uleryk
Na liście pasażerów znajdowała się także Zofia Kruszyńska-Gust z Kancelarii Prezydenta RP, która jednak nie stawiła się na lotnisko, w ostatniej chwili rezygnując z lotu. Zapewne zawiedziona z początku, aż dotarła do niej tragiczna informacja o katastrofie. Najwyraźniej, nie była na Boskiej liście powołań…
Katastrofa zabrała również prof. Marka Dulinicza – polskiego historyka, specjalistę w dziedzinie archeologii średniowiecza. Był Szef grupy archeologicznej, która miała wyjechać do Smoleńska i rozpocząć prace badawcze na terenie katastrofy Tu-154M. Dulinicz miał być inicjatorem tej ekspedycji. Aktywnie starał się o przyspieszenie wyjazdu. Zginął wraz z żoną w wypadku samochodowym 6 czerwca 2010 roku. W zagadkowych okolicznościach. Do misji archeologicznej w Smoleńsku doszło dopiero pięć miesięcy po jego śmierci. Prace polskich archeologów prowadzone były na potrzeby rosyjskiej, a nie polskiej prokuratury, czyli każde znalezisko będące dowodem w śledztwie mającym ustalić przyczyny katastrofy, było od razu oddawane Rosjanom.
Przed katastrofą w Smoleńsku załoga Tu-154M nr 101 wykonała w takim samym składzie skomplikowaną misję z pomocą humanitarną dla Haiti, podczas której przeprowadziła po sześć startów i lądowań, w tym w trudnej sytuacji na lotnisku w Port-au-Prince, stolicy Haiti. 4 lutego 2010 roku Arkadiusz Protasiuk, Robert Grzywna, Artur Ziętek i Andrzej Michalak zostali za to wyróżnieni przez dowódcę Sił Powietrznych RP, gen. Andrzeja Błasika[6], który złożył osobiste podziękowanie personelowi latającemu uczestniczącemu w misji humanitarnej. W latach 2008–2010 piloci Arkadiusz Protasiuk i Robert Grzywna odbyli odpowiednio 27 i 13 lotów do krajów wschodnich spoza Sojuszu Północnoatlantyckiego (Rosja i Ukraina). Arkadiusz Protasiuk, Robert Grzywna i Andrzej Michalak odbyli wspólnie 21 wylotów; Arkadiusz Protasiuk i Robert Grzywna – 27 wylotów; Arkadiusz Protasiuk i Andrzej Michalak – 81 wylotów. Arkadiusz Protasiuk i Robert Grzywna znali się od czasu nauki w Liceum Lotniczym im. F. Żwirki i S. Wigury w Dęblinie i studiów w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, gdzie byli studentami tego samego roku[9]; w 2010 roku przeszli szkolenie symulatorowe w Szwajcarii, dotyczące samolotów Embraer. Członkowie załogi byli wyszkoleni zgodnie z procedurami obowiązującymi w lotnictwie wojskowym; oprócz lotów na Tu-154M wielokrotnie odbywali loty w składzie załogi samolotu Jak-40; według danych MON wykonywali swoje obowiązki w sposób wzorowy.
Gustaw zamilkł, siorbał kawę, zadumany zwrócił się do Karola… Mam pewność, że gdy oś Saska nabierze właściwego kształtu, stojący obecnie pomnik „Schody do Nieba” nieco na uboczu placu zwycięstwa, lub jak kto woli pl. Józefa Piłsudzkiego, znajdzie godną lokalizację. Zebrałem kilka ilustracji dotyczących osi Saskiej, archiwalne oraz fotografie makiety i obecnych planów, zapewne przydadzą się, mam to na pendrive.
Na jednym ze zdjęć zaznaczono Przerywaną czerwoną linią, wskazując główne osie założenia Osi Saskiej. Niebieskie linie to wybrane ważniejsze, powojenne zmiany w układzie sieci ulicznej. Cyfry oznaczają: 1 – skrzyżowanie Krakowskiego Przedmieścia i gen. Tokarzewskiego-Karaszewicza. 2 – Pałac Saski 3 – plac Żelaznej Bramy 4 – zbieg Chłodnej i Elektoralnej 5 – Pałac Lubomirskich
Założenie powstawało od 1713 roku po 1748 i nie zostało nigdy ukończone. August III kontynuował dzieło ojca, jednak skupił się głównie na pałacu, parku i powiązanych z nimi obiektami. Natomiast wycofał się z budowy części założenia poza terenem parku i pałacu. Całe założenie miało mierzyć 1650 metrów, a szerokość miała mieć maksymalnie 450 metrów. Początek stanowił wjazd na teren dziedzińca pałacowego od strony Krakowskiego Przedmieścia. Obecnie jest to ulica gen. Tokarzewskiego-Karaszewicza. Na mapie oznaczony numerem jeden. Tu znajdowała się brama na teren pałacowy. Z lewej strony w tym czasie znajdowały się Kuźnie Saskie, czyli jeden z budynków stanowiących cześć założenia pałacowego, rozbierane stopniowo od roku 1896 do 1933, zastępowane były między innymi przez widoczne po lewej: dom Kwaterunku Wojskowego („Dom bez kantów”) z 1933 roku, oraz nieco w głębi gmach Komendy Miasta z lat 1897-1906 i gmach Sądów Wojskowych (1898, od strony placu Saskiego). po prawej zaś do czasu budowy kolejnej części Hotelu Europejskiego w 1877 roku stał niewielki pałac Ogińskich. Niegdyś cała Oś od Krakowskiego Przedmieścia aż do Koszar Mirowskich była środkiem ściśle symetrycznego układu przestrzennego. Hotel Europejski i czworokątny budynek wojskowy stoją dokładnie w miejscu dwóch bliźniaczych budynków zwanych Kuźniami Saskimi, które fasadami były ustawione w kierunku Krakowskiego Przedmieścia. Z tej reprezentacyjnej ulicy wjeżdżało się pomiędzy Kuźnie na teren będący prywatną własnością króla Augusta III. Jadąc pomiędzy Kuźniami miało się widok na stojący na wprost, lecz w oddali Pałac Saski – centralny obiekt całego założenia. Następnie spomiędzy Kuźni wjeżdżało się na rozległy dziedziniec honorowy przed Pałacem, po bokach ujęty przez dwie identyczne, długie oficyny pałacowe. Pomiędzy nimi zajeżdżało się pod główne wejście do Pałacu. Po drugiej stronie Pałacu, tak jak dziś, rozciągał się rozległy Ogród Saski, z tą różnicą, że z prawej strony nie było stawu z górującym nad nim budynkiem Wodozbioru, lecz cały obszar był podzielony na dwie bliźniacze części. Zieleń w Ogrodzie była nasadzona zgodnie z zasadą kompozycyjną Osi Saskiej: każdemu elementowi z lewej strony odpowiadał identyczny element z prawej strony. W dalszej części parku widniał centralnie ustawiony, również symetryczny budynek zwany Wielkim Pawilonem, który ogniskował wszystkie okoliczne alejki.
Ogród był ogrodzony, a za Wielkim Pawilonem, również na Osi, znajdowała się duża brama z żelaznymi odrzwiami, zwana po prostu Żelazną Bramą. Stanowiła zamknięcie Ogrodu. Bezpośrednio za nią był duży plac, którego początkową nazwę Wielopole szybko zmieniono na Plac Żelaznej Bramy. Jego zachodni kraniec stanowiły budynki Koszar Gwardii Konnej, zwane potocznie Mirowskimi od nazwiska Wilhelma Miera – dowódcy Gwardii. Było ich sześć, ustawione kolejno w trzech parach wzdłuż Osi. Pod koniec XIX wieku dwie pary wyburzono, a na ich miejscu wybudowano dwie Hale Mirowskie. Trzecia para ocalała do dziś, gdyż umieszczono w nich straż pożarną, ale oba te budynki są nieco skrócone w stosunku do stanu pierwotnego. Gmach Hotelu Europejskiego i czworokątny budynek wojskowy (d. Gmach Sądów Wojskowych i Dom bez Kantów) były ustawione na tej zasadzie, o czym przypomina niedawno wykonany napis w posadzce na uliczce pomiędzy nimi.
Następnie mamy wielką wyrwę w postaci obecnego Placu Piłsudskiego, a potem na chwilę Oś Saska znów przypomina o sobie w postaci symetrycznej środkowej części Ogrodu Saskiego wzdłuż głównej alei. Na jej końcu Oś jest przerwana wygiętymi w łuk jezdniami ul. Marszałkowskiej wraz z linią tramwajową.
Po drugiej stronie Marszałkowskiej znów na chwilę pojawia się wspomnienie po Osi – jest zaznaczona symetrycznie podzielonym skwerkiem na osiedlu Za Żelazną Bramą, po czym jest przegrodzona w poprzek Pałacem Lubomirskich. Pałac ten niegdyś stał w pobliżu, a w roku 1970 został w dość niezwykły sposób przesunięty w obecne miejsce z zamysłem zamknięcia Osi. W latach siedemdziesiątych na skwerku przy Krakowskim Przedmieściu postawiono pomnik Bolesława Prusa. Prus przez trzydzieści lat czaił się w krzakach i tylko wtajemniczeni wiedzieli, że on też stoi na przedłużeniu Osi Saskiej. W roku 2008 zakończono restaurację Krakowskiego Przedmieścia według projektu Krzysztofa Domaradzkiego i wówczas pomnik został lepiej wyeksponowany, a w chodniku po drugiej stronie ulicy wmurowano płytę z brązu informującą o Osi Saskiej.
Podobna informacja znajduje się w posadzce koło nowej Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego projektu Marka Budzyńskiego, ale chyba tylko w celu dekoracyjnym, bo od właściwej Osi jest oddalona o dobre 600 metrów. Tych kilka przykładów pokazuje, że pamięć o Osi jest żywa i dla współczesnych architektów jest Oś symbolem uporządkowanego urbanistycznie miasta.
Pierwotna koncepcja Osi polegająca na stawianiu podwójnych identycznych budynków po obu jej stronach jest dziś zachowana tylko na samym końcu Osi w postaci dwóch z sześciu budynków koszar oraz w pewnym stopniu na samym jej początku. Zbliżone wysokością, długością elewacji oraz zaokrąglone narożniki mają Hotel Europejski oraz czworokątny budynek wojskowy, a raczej zespół połączonych ze sobą trzech budynków – Dom bez Kantów, d. Gmach Sądu Wojskowego oraz d. Komenda Miasta. Założenie urbanistyczne Osi Saskiej przechodzi przez rozległy obszar śródmieścia cechujący się zrożnicowaną funkcją, typem i skalą zabudowy, a także wystepującym tu materialnym i niematerialnym dziedzictwem kulturowym. Napotykamy tutaj istny konglomerat koncepcji urbanistycznych począwszy od zrekonstruowanego Traktu Królewskiego, reliktów przedwojennej tkanki miasta, po osiedla z epoki socrealizmu i modernizmu powstałych w miejscu dzielnic zniszczonych po ostatniej wojnie. Przedstawiona koncepcja zakłada wyeksponowanie i przywrócenie najwartościowszych elementów układu urbanistycznego Osi Saskiej oraz uzupełnia go tworząc nowe wartości przestrzenne w oparciu o współczesne uwarunkowania miasta. Za cel postawiono przywrócenie odpowiedniej, wysokiej rangi w przestrzeni publicznej Warszawy, nadanie odpowiednich dla niej cech oraz zaistnienie znów w pełni w krajobrazie miasta. Istotne jest stworzenie atrakcyjnej przestrzeni o wysokich walorach, przywrócenie znaczenia miejsca i tożsamości.
Ukształtowana została struktura oparta o model miasta tradycyjnego budowanego przez ulice, pierzeje i place oraz niską, ale intensywną zabudowę korespondującą z historyczną skalą warszawskiego śródmieścia. W ramach koncepcji uwzględniono potrzebę stworzenia powiązania siedmiu reprezentacyjnych placów śródmieścia Warszawy rozlokowanych wokół Ogrodu Saskiego.
Obszar objęty opracowaniem projektowym można podzielić na strefy o zdefiniowanej charakterystyce wynikającej z tradycji miejsca, historii oraz sposobu użytkowania. Zaczynając od wschodu w rejonie Krakowskiego Przedmieścia stanowiącego Pomnik Historii zdefiniowano obszar jako najważniejsza reprezentacyjna i kulturowa przestrzeń Warszawy. Dawne królewskie założenie pałacowo-ogrodowe stanowi jej kontynuację. W tym kontekście osadzony jest Plac Piłsudskiego jako przestrzeń o charakterze państwowym, tworzący “Agorę Narodową”. Mijając Ogród Saski jako przywrócony “letni salon Warszawy” znajdujemy się w rejonie Osiedla Za Żelazną Bramą, którego nowo zaaranżowany Plac Żelaznej Bramy stanowi lokalne centrum. Na zachód rozciąga się kompleks handlowy Hal Mirowskich z towarzyszącym programem rekreacyjnym w sąsiednim parku. Po drugiej stronie alei Jana Pawła II kontynuację Osi Saskiej stanowi ulica Chłodna jako reprezentacyjna przestrzeń – “miejski salon Woli”.
Gustaw zakończył wywód, zamówił kolejne dwa Singapury, oraz dwa razy Tatar wołowy. Siekane mięso z polskiej, dojrzewającej wołowiny zmieszane jest z marynowanymi borowikami i przykryte cieniutkim plastrem surowej wołowiny australijskiej Wagyu style. Na wierzchu Szef Iwański układa marynowany chmiel, marynowaną cebulkę a całość, dodatkowo podbijając grzybowy charakter dania obsypuje pudrem borowikowym. Wszystko to podane z tostami z żytniego chleba składa się w spójną, bardzo smaczną całość. Rozmawiali, degustując, dla Gustawa podany tatar to prawdziwe odkrycie od czasów Kolumba, Już dawno nie miałem okazji jeść tak pysznego tatara, domówił po piwie. Przepyszny Singapur wysączyli do ostatniej kropli, a do tatara najlepiej smakuje zmrożona wódka, w ostateczności piwo. Karol, ten wiecznie uśmiechnięty imiennik naszego… uśmiechał się teraz pełną gębą.
– Gustawie pomogłeś mi niezmiernie, proponuję też spacer śladem zabytków i miejsc, o których mi opowiadałeś, czas nagli. Zebrali się pośpiesznie, Gustaw uregulował rachunek, wyszli na zewnątrz. Na niebie pojawiło się nieco cumulusów, powiewała ciepła wiosenna bryza. Kierunek „Schody do Nieba” oddamy hołd tym wszystkim tym ludziom, należy im się, zginęli w służbie dla kraju… Karol robił zdjęcia, w słońcu wszystko wyglądało majestatycznie, nawet odbywająca się zmiana warty, z pobliskiego garnizonu, przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Od pl. Piłsudskiego, zataczając kręgi dotarli aż do pl. Grzybowskiego, następnie do Warsaw Central Station. Tuż obok dworca mieszczą się „Złote Tarasy”, na parterze centrum handlowego mieści się Costa Caffee, jest blisko, ma dobrą obsługę, w sam raz na przeczekanie na odjazd pociągu, nie przeszkadza również fakt że to selbstbeginung. Zamówili kewę, omówili pozyskane materiały. Po godzinie Karol pognał na peron… Gustaw, pobył jeszcze trochę, poprzyglądał się przechodzącym wiosennym dziewczynom, uznał że należy zadzwonić do Racheli…
– halo, pronto Roma… żartowała nieraz Rachela odbierając telefon od Gustawa…
– buongiorno ho trovato yolka, odwzajemnił się Gustaw…
– Jolka non vive qui, è un errore, a meno che tu non sia Guciu?
– si, si Rachel, hai riconosciuto la mia voce, ti abbraccio teneramente … oggi vuoi uscire da qualche parte …
– Ti porto tra un’ora .. 'ok?
– 'ok mi preparo, sto aspettando di vederti baci…
Artur Różański
Wybrane materiały z Internetu