Views: 18
…bieg zmienia lawa, po jakich płynie kamieniach.
W ścisku, niespotykanym o tej porze, kołatał się z całym składem, wagonów, wraz z innymi pasażerami, ale skutecznie odizolowany od dźwięków z zewnątrz. Miał na uszach słuchawki, solidne studyjne Sennheiser HE 1, o poprzedniku systemu HE 1, legendarnych elektrostatycznych Sennheiser Orpheus mówiono, że to najlepsze słuchawki na świecie, obecna edycja wzbudza jeszcze większy zachwyt, Orfeusz wrócił… z jego trzewi brzmiał DEODATO w utworze Also Sprach Zarathustra… dla niecierpliwych podaję link. Utwór trwa dziewięć minut i jedną sekundę, akurat do przejechania trzech stacji metrem. https://www.youtube.com/watch?v=9py-oPHf_
Gdyby ktoś się zorientował, że on, profesor pobliskiego Uniwersytetu Muzycznego im. Chopina, jedzie w ścisku metrem, z HE 1 na uszach, uznałby to za profanację, a jego osobiście za niezrównoważonego. Usprawiedliwieniem zaistniałej sytuacji, może jedynie być, obłęd jakiemu ulegają ludzie w związku z szalejącym od 367 tygodni wirusem… lub jak go nazwały media, Świrusem Mordercą, seryjnym mordercą. Lecz profesor nic sobie z tego nie robił. W wagonie nie był sam, wokół siebie widział kilka znajomych twarzy z uczelni. W końcu wagonu, przy drugich drzwiach stała dziewczyna, na którą zwrócił uwagę pierwszego dnia, podczas inauguracji roku akademickiego. Profesor Naomi L. Uczy gry na harfie. Teraz zerkała z uśmiechem wprost na niego. Wjechali na stację Uniwersytet, wagonami szarpnęło, zapiszczały hamulce, paszcza drzwi rozsunęła na boki, tłum wysypywał się na peron. Tumult kroków, setek nóg, mieszał się z zapowiedziami płynącymi ze skrzeczącego głośnika. Wychodził jako ostatni, zrobił krok i już stał na peronie. Przerwę między wagonem a peronem zawsze uważał za szeroką, budziła w nim strach… zostawał celowo w tyle aby w samotności pokonać tę fosę. Skierował się do ruchomych schodów. Na poziom ulicy wyszedł tuż przy kawiarni „Nowy Świat”. Przed laty, zarządzał nią jego kolega Marek. Niestety zginął w tragicznym wypadku, razem z żona i dwójką dzieci. Gdy światła sygnalizacji na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Nowego Światu się zmieniły, przeszedł na drugą stronę jezdni. Tu przez lata mieścił się sklep muzyczny z doskonałymi płytami, jeszcze wtenczas winylami, z wyrobioną znającą się na rzeczy obsługą… Obecnie, testis temporum… Kawiarnia sieciowa, Costa Coffee, szedł dalej chodnikiem do Wareckiej. W słuchawkach „Don Giovani” Mozarta. Wiosna była piękna tego roku, szedł z wolna, omijając przechodniów, nucił w myślach… Następnie skręcił w Warecką. Uwielbiał małe uliczki, bez wielkomiejskiego szumu. Tu było cicho, mijał excluzywne butiki i małe przytulne knajpki. Dotarł do Kopernika, stąd już rzut beretem do jego Uczelni… Wykładał tu teorię muzyki od kilku ładnych lat. Z przerwami co prawda, na wojaże zagraniczne, gdzie jeździł na zaproszenia instytucji muzycznych. Czasem koncertował…
Dzień dobry panie psorze, wyprzedzała go grupka jego studentów. To go wyrwało z zamyślenia. Zsunął słuchawki na kark, skierował do schodów, po kilku chwilach był na miejscu, w Sali wydziału Kompozycji i Teorii Muzyki. Rozejrzał się po obecnych, byli wszyscy. Położył teczkę na katedrze, podszedł do tablicy i napisał jedno słowo, MOŻDŻER… – jestem przekonany, że wiecie, ale …zawiesił głos, podszedł do kombajnu audio, podłączył swojego pendrive-a, wcisnął play, zaczęła brzmieć muzyka… „Preludium i Fuga na orkiestrę smyczkową” skomponowanego przez czołowego polskiego jazzmana Leszka Możdżera …Leszek Możdżer (ur.1971 w Gdańsku) – pianista światowej klasy, odważny eksplorator i oryginalny twórca, wyróżniający się własnym językiem muzycznym. W roku 1992 otrzymał wyróżnienie indywidualne na Jazz Juniors i była to pierwsza kropla obfitego deszczu nagród, jakie miały spaść na niego przez następne lata. Zwyciężał we wszystkich kolejnych ankietach czytelników „Jazz Forum” w kategorii „fortepian” i wielokrotnie zostawał Muzykiem Roku. Leszek Możdżer regularnie koncertuje na wszystkich najważniejszych europejskich i światowych festiwalach oraz współpracuje z muzykami takiej klasy jak: David Gilmour z legendarnego Pink Floyd, Nana Vasconcelos czy Marcus Miller i John Scofield (muzycy, którzy przez szereg lat nagrywali z Milesem Davisem). Od lat współpracuje również z mieszkającym w Los Angeles Janem Kaczmarkiem, z którym nagrał min. nagrodzoną Oscarem muzykę do Finding Neverland. Możdżer jest jednym z nielicznych pianistów, którego płyty sprzedają się w nakładach zbliżonych do artystów wykonujących muzykę popularną… Rozgorzała dyskusja, ze zdziwieniem stwierdził, że są też tacy, których Możdżer irytuje, na szczęście ta grupa była w znakomitej mniejszości.
Po trzech godzinach, z małymi przerwami, wyszedł na ulicę. Świeciło słońce, na niebie żadnej chmurki, najmniejszego obłoczka…Vis a vis, po drugiej stronie ulicy, szykowała się do przejścia jakaś kobieta, w charakterystycznym stroju, cała na czarno, z otwartą parasolką nad głową… zupełnie jakby była z poprzedniej epoki.
W słuchawkach, Jelonek – Vivaldi: Presto „Le quattro stagioni” na Youtube, wygląda tak: https://www.youtube.com/watch?v=nAWyV5lpda8 następne, Jelonek – Mosquito Flight, i cała płyta Targik, Csárdás – Vittorio Monti, Schindler’s List – John Williams w dwóch wykonaniach, na skrzypce solo oraz na orkiestrę, Schindler’s list – John Williams – NL orchestra.
Jako ostatnie, zaaplikował Barber – AGNUS DEI (arr. Adagio for Strings) – Rotterdam Symphony Chorus – (LIVE)
Szedł, zamyślony, wsłuchany. Oczy zachodziły mgłą, jakie to szczęście, mówił do siebie, gdy człowiek może robić to co kocha… z tej jakże odkrywczej myśli wyrwał go sygnał komunikatora…
– Gustaw?
– kto mówi?
– Gustaw? To ty?
– a jeżeli dajmy na to, że Gustaw, to kto się pyta?
– Karol, ja Karol nie poznajesz?
– a jak poznaję to co? … zabawiał się kosztem przyjaciela… Gucio
– no dobra już, tak to ja Gustaw… mówię, Gucio, Gustaw…
– jesteś pewien? Zrewanżował się Karol, wiecznie uśmiechnięty, imiennik naszego…
– Co jest?
– Jest tak: Friedmann ma weksel Szapira z żyrem Glassa, rewindykator jest Barmsztajn… On daje dwadzieścia procent, franko loco towar jest u Lutmana, tylko ten towar jest zajęty przez Honigmanna z powodu weksel Reuberga. Za ten weksel Reuberga można dostać gwarancję od jego teścia Rozencwajga, tylko on jest przepisany na Rozencwajgową, a Rozencwajgowa jest chora…
– A co jej jest?
– Co by i nie było, to my dziedziczymy dwadzieścia procent, tylko Lutmann musi mieć pewność, że Honigmann go wypuści, oczywiście, jeżeli Rozencwajgowa jeszcze dziś się przeniesie na łono Abrahama, to Malwina Fajnsztajn nie ma nic przeciwko, tylko Lipszyc musi dostać pięćset dolarów…
Obaj znali ten skecz, jeszcze z czasów studiów, bawiło ich naśladowanie, dwóch wielkich aktorów kabaretu Dudek, Dziewońskiego i Kobuszewskiego. Gdzie się podziały te czasy, niewinne czasy idylli i strachu, przykrywanego śmiechem… nie wszystkim za PRL-u było do śmiechu, No chyba że takiemu jednemu, jak on się nazywał?
– Karol, jak się nazywał ten który śpiewał piosenkę „Dziewczyna z PRL-u „.
– Kto by spamiętał… ich wszystkich, Guciu to było wieki temu…
– Idziemy do Kamieniołomów dziś wieczorem?
– jeszcze nie wiem, mam sporo pracy… wykręcił się Gustaw, miał zamiar spotkać Rachelę.
Lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, czas dzieci kwiatów i niczym nieskrępowanego seksu. Lata osiemdziesiąte, jeszcze większe rozpasanie seksualne. Faceci w białych skarpetach do garnituru. Ironią było to, że moda na białe skarpetki przyszła z Hollywood, a tam zawędrowała na nogach naszych rodaków, którzy naoglądali się w kraju Miami Vice, Casino, Chłopcy z ferajny a następnie pojechali do stanów na zarobek, i to za ich przykładem białe skarpety pojawiły się w filmach i nie tylko. Na stopach Michaela Jacksona wyglądały nieźle tyle że Michael miał skarpety inkrustowane diamentami… jemu wolno, w innym przypadku, okropny obciach. Gucio przypomniał sobie, że sam również popylał w białych skarpetach i jedwabnym błyszczącym garniturze. Cóż, testis temporum… Vogue, Vogue, śpiewała Madonna… George Michael, właśc. Geórgios Kyriákos Panajiótu – brytyjski piosenkarz, producent muzyczny i kompozytor muzyki pop i soul pochodzenia grecko-cypryjskiego i angielskiego, w białych skarpetach hi hi. Wielu naszych idoli, idolek zmarło przedwcześnie, do tej pory tak jest. Jedna z ostatnio pochowanych, którą pamiętam 27 letnia Emy Wchitehause… Lata ’90, definiowały na nowo, co to znaczy zrozumieć świat, odnieść sukces w zawodzie, współtworzyć rzetelne i sprawiedliwe społeczeństwo, umieć wykrywać nonsensy i wpływać na innych. Od Hammurabiego do Seneki, od giganta Anteusza po Donalda Trumpa, przekonywaliśmy się jak gotowość do zaakceptowania ryzyka własnego, stanowi niezbędny atrybut bohaterów, świętych i ludzi odnoszących sukcesy we wszystkich dziedzinach życia. Rzucono wyzwanie wielowiekowym przekonaniom na temat cnót tych, którzy stoją na czele wojskowych interwencji, dokonują inwestycji finansowych oraz promują religijne wyznania. Ludzie popadli w panikę, rozlał się po świecie wirus HIV. Zalecenia; seks tylko z jednym partnerem, zero wyskoków i melanżu. Jedną z ofiar tej choroby stała się moja ulubiona piosenkarka z Izraela, Ofra Haza. Zaraził ją AIDS maź, był biseksem. Ofra nazywana była Madonną Bliskiego Wschodu.
…
Przystanął, zorientował się, że jest na Mokotowskiej. Zaczęło go suszyć… gdzie by tu pyszczysko zwilżyć… O, już wiem odwiedzę właścicielkę „Słodko Słonego”, dawno się nie widzieliśmy.
Nieopodal na Hożej mieściła się księgarnia Odeon. Trochę dalej po tej samej stronie ulicy już nieistniejąca cukiernia – lodziarnia serwująca włoskie lody Spumante. Istniała jeszcze przed II wojną światową. Naprzeciw w na parterze handlowego pasażu domu mieszkalnego, galeria RASTER. W skład artystów prezentowanych w początkowym okresie działalności nowo otwartej galerii wchodzili członkowie Grupy Ładnie (Rafał Bujnowski, Marcin Maciejowski, Wilhelm Sasnal), Sławomir Elsner, Magisters, Zbigniew Rogalski, Aneta Grzeszykowska, Jan Smaga, Zbigniew Libera, Agata Bogacka, Twożywo, Azorro i inni.
Pierwszą z wystaw, jakie miały miejsce na Marszałkowskiej, było „Życie codzienne w Polsce w latach 1999–2001”, prezentujące prace Wilhelma Sasnala. Latem 2002 roku odbyła się ponadto wystawa „Rowelucja”, będąca częścią wspólnego przedsięwzięcia kilku środowisk (Federacja Zielonych, Warsaw Car Killers, Independent.pl, „City Magazine”, klub „Aurora”, nnk.art.pl) na rzecz rozwoju społeczeństwa rowerowego w Warszawie. Galeria stanowiła kontynuację wspólnych projektów Łukasza Gorczycy i Michała Kaczyńskiego – magazynu artystycznego „Raster” i garażowej galerii Naświetlarnia.
Magazyn „Raster” ukazywał się od 1995 roku. Do 1997 wydano jego 7 numerów. W 1997 r. pojawił się także w internecie. W listopadzie 2000 r. otrzymał własną domenę i funkcjonował w sieci jako tygodnik artystyczny o sztuce współczesnej. W „Rastrze” on-line prezentowane były krytycznie teksty o wystawach, wydarzeniach artystycznych, poczynaniach urzędników i szefów galerii, a także o nowych publikacjach i filmach dotyczących sztuki współczesnej. Pojawiały się w nim także regularnie fotoreportaże z bieżących wydarzeń artystycznych oraz reprodukcje dzieł twórców związanych z pismem. Specjalnością tygodnika była krytyka sztuki, obejmująca recenzje, komentarze, opinie o wydarzeniach, zapowiedzi wystaw.
Pora na pokrzepienie dla ciała, z głową pełną wspomnień, trafiłem pod przyjazną strzechę, Słodkiego słonego. Rozejrzałem się po wnętrzu. Do niedawna „Słodki…” dziś już „Słodki…Słony” to miejsce ciepłe, niezwykłe i.… pyszne. Cukiernia i restauracja w jednym. Niebanalna kuchnia i niesamowite słodkości. Smaki słodkie i słone wręcz tańczą na końcu języka, a potrawy na talerzach w szklanych witrynach to niezwykłe pejzaże pełne kolorów i subtelnych kształtów.
Wszystko to powstało dzięki wspaniałej wyobraźni i znajomości sztuki kulinarnej i cukierniczej właścicielki, którą zna cała Warszawa, co tam cała Polska i okolice. Pani Magda jest nie tylko doskonałym, słynnym restauratorem, ale, również kreatorem wnętrza, projektowała w „Słodko Słonym”, wszystko w najmniejszym szczególe.
Subtelnie dobrane tkaniny, ręcznie wykonane malowidła, na ścianach, zmysłowość i lekkość w układanych z kwiatów łąkowych i ogrodowych bukietach. Wszystko to jest efektem niesamowitej wrażliwości i oryginalnego poczucia estetyki. Jej ojciec, dziennikarz PAP, jeździł po świecie, a rodzina razem z nim. Magda wychowywała się w Bułgarii, na Kubie, w Hiszpanii. Znała języki, miała obycie w kuchniach świata i doświadczenie. Gdy zachorował jej niemiecki mąż, żeby uspokoić go, że sobie poradzi, zajęła się przygotowywaniem cateringu dla madryckiej socjety. Pracowała w kilku restauracjach. Wygrała konkurs na najoryginalniejszą przekąskę (czereśnie faszerowane twarożkiem z czarnuszką). Jako absolwentka madryckiej Akademii Sztuk Pięknych miała wszelkie dane po temu, by aranżować niezwykłe wnętrza. Do tego talent kulinarny (twierdzi, że jej wyczulone kubki smakowe potrafią odróżnić, czy kotlet rozbito na desce drewnianej czy plastikowej). No i – last but not least – talent do tego, by ludzie o niej mówili.
Pamiętam, że na początku był najwspanialszy w Warszawie sklep, wyposażenia wnętrz. Architektura wnętrz, dalej zgodnie z rodzinną tradycją zaczęła się era pani Magdy jako restauratorki. Do dziś odnosi wielkie sukcesy. Pomaga innym zrozumieć ideę, kim jest prawdziwy restaurator i jak ma wyglądać jego świat.
Gustaw nie zastał niestety pani Magdy, ale uprzejma kelnerka spełniła z nawiązką zamówienie. Tą nawiązką była, jak zawsze serdeczność i uśmiech.
Zająłem stolik na pięterku, aby mieć spokój, chwile oddechu i szansę na przejrzenie książki, która kupiłem po drodze na Nowym Świecie.
O swojej powieści Hanna Malewska tak pisała w liście do siostry Teresy Landy: „melduję, że jest z VI wieku: dzieje Ostrogotów w Italii, narodziny benedyktynów, Kasjodor ratujący szczątki kultury, ambicje niewczesne Justyniana, ruina dzieł czysto ludzkich – dwie szachownice, ludzka i Boża, i bardzo różne na nich sukcesy i porażki”.
Jadwiga Żylińska, pisarka i przyjaciółka Malewskiej, mówiła, że książka ta jest „spojrzeniem ratującym człowieka przed poczuciem absolutnej znikomości jego doczesnego bytu”. Uważała ją za najlepsze artystycznie i najdojrzalsze dzieło autorki. „Malewska jest w pełni świadoma, że chodzi (…) o dwie kultury i dwa systemy sakralne, ale odrzuca relatywizm. W tym wypadku dystans nie licuje z autorskim przesłaniem, które musi być przedstawione w kategorycznej formie. Chrześcijaństwo nie jest kulturą zadufanych etnocentryków przekonanych o własnym anielstwie. Jest cywilizacją grzeszników świadomych własnej grzeszności, więc zdolnych do rachunku sumienia. Grzesznik jest w tej cywilizacji bratem, którego się nie kamienuje”.
Karol Modzelewski, ze Wstępu. Fascynującego śledztwa w sprawie jej życiowych i literackich perypetii podjęła się Anna Głąb, filozofka z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Podeszła kelnerka, szczupła wysoka, o blond krótkiej fryzurze, a gustownej granatowej garsonce, przepasana małym delikatnym fartuszkiem. Na stół wjeżdżały kolejno, Omlet z serem kozim, mozzarellą, szpinakiem i rozmarynem lub omlet sezonowy z dodatkami, Genova dla zielonych – z pestkami słonecznika, suszonymi pomidorami, szpinakiem, sałatą rzymską, rukolą, soczystymi pomidorami cherry, parmezanem i sosem winegre, Sznycel cielęcy z jajkiem sadzonym i puree ziemniaczanym. Butelka Chardonnay Estate Selection Curico Valley Familiaz Aresti, Woda nie gazowana.
Na deser postawiłem na kawę ze śmietanką oraz deser – Wersal.
Postanowiłem w pierwszej kolejności zaspokoić potrzeby cielesne. Konsumowałem po woli, rozmyślając nad faktem, ile osób jest na ścieżce od początku do końca, tz. do chwili aż przełknę pierwszy kęs podanej potrawy, zapewne około dziesięciu. Omlet okazał się wyśmienity. Za nim przyszedł czas na kolejne potrawy. Jadłem, popijałem smacznym winem, myślałem o ostatnim wybryku mojego Karola, tego wiecznie uśmiechniętego imiennika naszego… Nie powinien podrywać mojej dziewczyny. Powinienem go zabić, ale jest mi drogi i nieodzowny. Skończyło się na honorowym kopie w d… Stanowczo za mało. Muszę coś podłego, sprytnego zarazem wymyśleć… może odstrzelę mu rzepkę…
Ok’ nasyciłem się, na stół dotarł deser, a ja nasyciłem szczodrze portfel kelnerski, który drobiazgowo uzupełniała kelnerka. Na plakietce widniało imię Irena, ładnie. Dawno nie słyszałem tego imienia. Brzmi ładnie i pasuje do jej urody.
Kawa, upojny napój bliskiego wschodu, malange jak mają w zwyczaju Wiedeńczycy i domówiłem apfelstrudel ze śmietanką i kulką gęstych, kremowych lodów waniliowych. Bóg istnieje i objawia się nam w sytości darów, które spożywamy.
Mogłem teraz sięgnąć po książkę, wyjątkową książkę jak wyjątkowa jest jej autorka. Bo aż dziw, że Malewska tak długo pozostawała w cieniu zapomnienia. Na podstawie jej CV można by bowiem snuć budujące patriotyczne gawędy: skończyła Gimnazjum Żeńskie im. Unii Lubelskiej w Lublinie, studiowała historię na KUL-u, a w czasie wojny konspirowała i walczyła w Powstaniu Warszawskim (wyszła z powstańczej zawieruchy w stopniu kapitana AK). Potem trafiła do Kórnika, gdzie porządkowała tamtejszą bibliotekę (czego śladem są „Listy staropolskie z epoki Wazów”) i do Krakowa, gdzie redagowała „Tygodnik Powszechny”, a z czasem została redaktorem naczelnym miesięcznika „Znak”. Zmarła na gruźlicę, pochowano ją w benedyktyńskim Tyńcu.
Ale w spadku, oprócz wzorcowego życiorysu, Hanna Malewska pozostawiła nam przede wszystkim książki. Autorka „Ostrygi i łaski” zadała więc sobie trud, aby opowiedzieć nam o kulisach ich powstawania. Począwszy od wydanej w 1933 roku „Wiosny greckiej”, opowiadającej o sportowej młodości późniejszego króla filozofów Platona, aż do ostatniego, wydanego w 1987 roku, już po śmieci Malewskiej, tomu esejów „O odpowiedzialności i innych szkicach”. Wszystkie skrzą się erudycją – efekt wielogodzinnych wizyt w bibliotekach – językową klasą i noszą znamię zamiłowań autorki czasami antyku. Z 14 książkowych „smakołyków” Hanny Malewskiej przynajmniej dwa zasługują na laur nieśmiertelności. Pierwsza to „Kamienie wołać będą” (1946), gdzie okiem socjologa opisała historię budowy nigdy niedokończonej perły gotyku, katedry w Beau-vais. Do dzieła wzniesienia świątyni przystąpiła ochoczo cała ludność miasteczka, a plac budowy, nim ruszył na krucjatę, nawiedził sam Ludwik IX. Żarliwą, religijną aurą przesiąknięta jest także powieść „Przemija postać świata”. Pisarka podarowała ją światu w 1954 roku, gdy w Polsce zaczął się powoli kruszyć stalinizm, w treści zaś przeniosła nas w czasy rzymskie, tuż po straszliwym najeździe barbarzyńskich Gotów. Postać ocalałego z pogromu mnicha, który wśród zgliszcz cywilizacji studiuje i przepisuje dla potomnych traktat „O pocieszeniu filozofii” Boecjusza, to chyba jeden z najbardziej przejmujących motywów w historii nadwiślańskiej literatury.
Gdy trzymam w ręku podobne dzieło, gdy poznaję ludzi podobnych do autorki „Przemija postać świata” czuję się taki malutki, nic nieznaczący okruch, który został po dniach przejścia ścieżki mijającego życia… takie Nic.
Pan Nic, … Pan Nikt.
Założyłem na uszy słuchawki i zapuściłem DEODATO w utworze Also Sprach Zarathustra… Życie jest piękne… Dzięki ci Panie za wszystkie dary, którymi mnie obdarzasz…
Czyś pojął teraz, synu mój Kasjodorze, com ci rzekł kiedyś o dwóch pisaniach historii? O tej jawnej, wszystkim wiadomej, w której być może przegrasz—i tej tajemnej, ale wiecznotrwałej, w której zawsze możesz zwyciężyć?…
Pamiętając o fundamentalnej różnicy między „Miastem Bożym” a „Miastem Ziemskim” oraz implikowanej przez nią „stylistycznej” i „gatunkowej” odrębności obu historii, zwróćmy uwagę, że relacji pomiędzy nimi nie sposób sprowadzić do opozycji. Otóż nieadekwatne teksty wzajemnie się dopełniają („Bez ziemskich, słabych rusztowań[…]nie stanęłyby Wieczne Mury” —I,386). „Historia tajemna” to architekturalna podstawa zapisu „historii jawnej”. Ta druga jest zaś niezbędnym uzupełnieniem ukrytego źródła. Co więcej, właśnie rozstęp pomiędzy nimi może posłużyć uzewnętrznieniu sekretnego fundamentu.
Przerwał, spojrzał na zegarek, dochodziła osiemnasta, przydałby się Gucio. Jest doskonałym dyskutantem, w rozmowach nad sporami nie tylko akademickimi. Może jednak jest za późno, może zamiast do Gucia, powinienem zatelefonować do Racheli i zabrać ją na kolację ze śniadaniem?
Zabrał ze stołu książkę, komórkę, notatnik, pióro, podniósł się niespiesznie i skierował do schodów, dalej do wyjścia… dusił się, zabrakło mu powietrza… Już na zewnątrz pochylił do przodu, rękoma oparł o kolana, oddychał… jest ‘ok. Wizja spotkania z Rachelą, stawała się z minuty na minutę mirażem, rozpływającym, zasłanianym przez nadchodzącą burzę piaskową… Oddech wyrównał rytm, serce przestało kołatać… podszedł do stojącej opodal ławki, która jawiła mu się jak brama przymierza, łódź zbawienia, arka ocalenia. Najpierw uchwycił się jej zaborczo, jakby bał, że zniknie, odpłynie, po czym odwrócił i zwolna zginając się w kolanach padł całym ciężarem, w tej opoce spokoju. Siedział, odpoczywał, patrzył z zewnątrz na Słodko Słonego… Przechodziła grupka rozdyskutowanych młodych ludzi. Pośród słów zabrzmiało mu słowo Komeda, niczym dzwon Hemigłejowski zadzwonił mu w uszach, Bimmmm, Booommm – Komedaaaa, urodziiiinyyy. Bimmmm Boooom… Rozmiłował się w słowie Komeda, Komeda, Kołysanka…
Jasne, jak mogło mu uciec, rocznica śmierci. Pięćdziesiąta pierwsza rocznica śmierci, zaraz niedługo, Osiemdziesiąta rocznica urodzin. Krzysztof Komeda urodził się w Zamościu. Zapomniał na chwile o samopoczuciu, zaraz usłyszał kołysankę z filmu Rozmery’s baby, Polański. Te dwa nazwiska jawią się niczym nie rozerwalne. Komeda skomponował muzykę do ponad sześćdziesięciu filmów. Komeda w wykształcenia, również lekarz. Mało znany to fakt, ale po skończeniu szkoły średniej rozpoczął (za namową matki) studia medyczne na Akademii Medycznej w Poznaniu wybierając laryngologię, chcąc dokształcać się w dziedzinie foniatr. Gdyby nie ogromna miłość do muzyki, Komeda po obronie medycznego dyplomu, mógłby wybrać prestiżowy staż w czeskiej Pradze, gdzie znajdowała się słynna na całą Europę klinika laryngologiczna. Muzyk uznał jednak, że muzyki i medycyny nie da się połączyć, ostatecznie wybierając tą pierwszą. W podjęciu tej decyzji pomogła mu związana z krakowskim środowiskiem jazzowym menedżerka, która później została jego żona i muzą – Zofia Trzcińska (Tittenbrun).
Coś jest w tym, że lekarze mają poza dyscyplinarne zainteresowania, często odnosząc w wybranych dyscyplinach sukcesy, nie rzadko zagraniczne sukcesy. W Hollywood zachwycano się jego kołysanką „Sleep Safe and Warm„, która jest motywem przewodnim do filmu „Dziecka Rosemary”, jak też muzyką do „The Riot”. Międzynarodowa kariera stała przed nim otworem.
Znamienne jest, że po hekatombie II wojny światowej, pokolenie urodzonych tuż przed wojną, przetrwało, chciało budować nowe życie. Ale władza popełniła wielki błąd, stawiając tamę dla talentów wielu ludzi. Pisarze, poeci, muzycy, architekci, inżynierowie… wszyscy aktywni mający chęć i siły pracować dla nowego porządku. Zostawali usuwani z życia społecznego, spychani na margines. Mając pod ręką doskonały przykład Krzysztofa Komedy. Koncertował niemal na całym świecie, w Ameryce, Szwecji, nagrywał płyty… Władze zamiast chwalić się, mając w szeregach zdolnych, wybitnych ludzi, usuwali ich, niszczyli. Komedę usunięto ze Związku Młodzieży Polskiej, później zginął tragicznie, z powodu błędów lekarzy i złego zdiagnozowania choroby.
Pamiętam tego dnia umówiony byłem z bratem, nie było telefonów. Raz umówione spotkanie musiało się odbyć. Niepojawienie się absolutnie nie wchodziło w grę. To sprawa etyki i kultury osobistej, Inaczej niż obecnie. Brat, Grzegorz, był wysoki i szczupły, nosił okulary, miał ze sobą „Kulisy”, dodatek kulturalny do „Expresu Wieczornego”. Z daleka jego postać z gazetą lub książką pod pachą przypominała mi bohaterów piosenki Agnieszki Osieckiej „Okularnicy”, Już, gdy byliśmy starsi chadzał z nieodzownym atrybutem pod pachą, a mogło to być cokolwiek, np., karton amerykańskich papierosów. Lubił Camele, bez filtra. Gazetę zawsze otwierał zamaszyście, aby zaraz zniknąć za jej stronicami. Dawniej prasa codzienna miała słuszny format, nawet tygodniki, jak Polityka czy Tygodnik Powszechny. Przypominał mi nieco paragraf, tak przygarbiony z lekka. Zamaszyście otworzył trzymany egzemplarz, wywinął niczym kota na lewa stronę, masz patrz, nie żyje, coś podejrzanego, słyszałem w jego głosie, przeczytał Nagłówek: Tragiczna śmierć kompozytora… długo dyskutowaliśmy, Ta historia wciąż zadziwia swoją nielogicznością – podkreśla syn Zofii Komedy tudzież wychowanek jej męża, Tomasz Lach. – Trudno zrozumieć samego Komedę, który, choć ukończył medycynę, ignorował narastające objawy choroby. Zagadką jest też nieudolność najlepszych amerykańskich lekarzy. Niemal do końca leczyli go oni na domniemaną grypę… pamiętam, był koniec kwietnia, miasto szykowało się do uroczystości pierwszomajowych, ozdobione chorągwiami, porozstawianymi kolumnami głośnikowymi, z których grzmiały pieśni patriotyczne. Idąc przespacerowaliśmy się od Morskiego Oka na dolnym Mokotowie do Krakowskiego Przedmieścia. Właściwie dokładnie do kawiarni Telimena, naprzeciw pomnika naszego wieszcza, który tak na prawdę był Litwinem, a w Warszawie nigdy nie pojawił się za życia. Mimo to jest naszym Narodowym Wieszczem. Dlaczego akurat do Telimeny trafiliśmy? To dobre pytanie, z niewiadomych mi przyczyn w kawiarence Telimena jako tło muzyczne brzmiały kompozycje Komedy. Całe moje świadome życie, a więc nie mało już lat, chadzałem tam najpierw na oranżadę, później na Colę lub na kawę, w ogródku kawiarnianym, wprost na chodniku Traktu Królewskiego, słuchałem króla ilustracji muzycznych, Krzysztofa Komedy.
Mam dobrze zachowany album nagrany W maju 1967 „Komeda Quartet” w składzie: Tomasz Stańko – trąbka, Roman Dyląg – kontrabas, Rune Carlsson – perkusja, a ponadto Zbigniew Namysłowski – sax, nagrał „Lirik und Jazz” dla zachodnioniemieckiej wytwórni „Electrola”.
Posłuchajmy co zostało we wspomnieniach mu współczesnych…
https://wyborcza.pl/10,155173,23275395,mial-byc-lekarzem-zostal-jazzmanem-jak-zyl-i-umarl-krzysztof.html
Został także uhonorowany pomnikiem zlokalizowanym w Poznaniu przy ul. Przybyszewskiego, przed Centrum Kongresowo-Dydaktycznym Uniwersytetu Medycznego. Pomnik odsłonięto 19 listopada 2010 r. w ramach obchodów 90-lecia Uniwersytetu Medycznego, w obecności m.in. Ireny Orłowskiej, siostry Komedy.
Kilka dni temu, buszując po sieci, natrafiłem na świetny dokument O Krzysztofie Komedzie, podaję link, ale uprzedzam na początku reklama, której nie da się wyłączyć, należy cierpliwie przeczekać, lub wypełnić czas przygotowując sobie gorącą herbatę, koniecznie w szklance, dla pełni obrazu, ponieważ tego wymagają czasy pokazane w filmie.
https://tygodnik.tvp.pl/42176854/czule-ucho-laryngologa-pol-wieku-po-smierci-krzysztofa-komedy …
Bell, wyrwał mnie z zamyślenia, kołysanka przeobraziła się w dyskretny dzwonek. To Karol… pojawił się na wyświetlaczu, właściwie jego Avatar.
– hallo Gucio, usłyszałem nieco zachrypnięty głos,
– co porabiasz? Spytał…
– Słucham, Czytam, szukam w pamięci chwil zapomnianych,
– i jaki efekt?
– właśnie wspominałem Krzysztofa Komedę, dziś mija jego rocznica śmierci…
– no co ty… obchodzi się rocznice urodzin, nie śmierci…
– ta wypada za kila dni, osiemdziesiąta z kolej rocznica urodzin…
– napijemy się z tej okazji? … wiesz nawet słuszna propozycja…
– ale ja napiję się u siebie a ty Karolu u siebie…
– a to czemu?
– taki mam plan przyjacielu… taki mam plan, rozłączyłem się…
Niech myśli co chce, mój Karol, imiennik naszego…, ale ja mam plan spędzić czas z moją niedawno poznaną płomienną pięknością.
Zeszło mi się trochę na tej ławce, już wino wyparowało, przepyszny obiad ułożył się tam, gdzie jego miejsce. Słońce kierowało się ku zachodowi, ale do zachodu jeszcze kilka godzin.
Gdzie ja jestem, rozejrzałem się, a cha, do alei Róż mogę śmiało na nogach, jak mawiają krakusy… jest niedaleko, wystarczy, że skieruję kroki Al. Ujazdowskimi do Jazdowa… Tam przed pl. Na Rozdrożu, gdzie stoi kawiarnia o tej samej nazwie, w której przesiadywał Kisiel. Stąd rzut beretem jest moja ulica. Startuję, słuchawki na uszy i proszę, Ryszard Strauss w interpretacji DEODATO.
Artur Różański
Niektóre materiały pobrane z Internetu.