Views: 4632

Niedzielę Miłosierdzia Bożego, spędził na warszawskiej starówce. Ale nie myślcie, że to r.p. 2020. Co to to nie. Niestety z powodu szalejącego wirusa, nie ogłoszonej z powodów politycznych, klęski żywiołowej, spowodowanej faktycznie pandemią. Pozostaje jedynie wspominać minione lata rozpasania, luzu niczym nie skrępowanego, otwartych granic, świata otwartego na oścież dla wszędobylskich turystów. Nie ma już zakątka, na naszej Matce Ziemi, który nie byłby zdeptany, eksplorowany ponad miarę, przez homo sapiens… Wprawdzie najliczniejsze na ziemi są robale, insekty i temu podobne, oraz a jakże gady, ale zagrożenie dla eco systemu stanowią ludzie.

Rano, to znaczy około dziesiątej, poszedł do katedry, na mszę. Było to w następnym roku po śmierci Papieża Jana Pawła II.

Pamięta ten dzień z jeszcze innego powodu. Jest to rocznica wybuchu powstania w Warszawskim Getcie. Bazylika Archikatedralna pod wezwaniem Męczeństwa Świętego Jana Chrzciciela – katedra arcybiskupów warszawskich znajdująca się przy ulicy Świętojańskiej 8 na Starym Mieście. Jest to jedna z najstarszych świątyń w Warszawie, popularnie nazywana katedrą św. Jana, a zarazem druga najstarsza (po parafii św. Katarzyny na Służewie).

Jak zazwyczaj, na spacerze nie był sam. Prawdę mówiąc, to inicjatorem spaceru był wyjątkowy człowiek, którego poznał niedawno dzięki ojcu. Marek, Archeolog. Po studiach doktoranckich w Instytucie Historii Kultury Materialnej Polskiej Akademii Nauk obronił w 1988 r. dysertację Procesy osadnicze na Mazowszu (od młodszego okresu przed rzymskiego po wczesne średniowiecze). Habilitował się w 2002 r. na podstawie książki: Kształtowanie się Słowiańszczyzny Północno-Zachodniej. Studium archeologiczne (Warszawa 2001). Od ukończenia studiów pracował nieprzerwanie w Instytucie Historii. Kultury Materialnej (obecnie Instytut Archeologii i Etnologii) PAN, gdzie od 1984 r. był asystentem, od 1988 r. adiunktem, a od 2002 r. docentem. doc. dr hab. Marek, zastępca do spraw naukowych, a zarazem jeden z najbliższych współpracowników dyrektor Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, profesora Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Znali się jak na standardy ludzkiego życia, niezbyt długo, ale od początku znaleźli wspólny język, wspólne zamiłowanie do historii, architektury. Marek próbował zaszczepić we mnie zamiłowanie do archeologii. Choć w świadomości ludzi archeolog, to ktoś kto szuka w gruncie rzeczy, tłumaczył mi czym tak naprawdę jest archeologia.

Marek zawsze pojawiał się ze swoją żoną, która zajmowała się stroną techniczną w poszukiwaniach tekstów, publikacji, starych woluminów w bibliotekach w różnych zakątkach. Niezwykle ciepła i towarzyska osoba, Grażynka. Była dyrektorem biblioteki i członkiem uczel­nianego senatu Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.
Takimi ich zapamiętałem.


Prof. Marek zginął wraz z żoną Grażyną w wypadku samochodowym 6 czerwca 2010 r. Wybitny polski archeolog, stojący na czele ekipy naukowców, która dzięki jego zabiegom i niezwykłej aktywności miała udać się do Smoleńska badać miejsce katastrofy. Był pomysłodawcą tej wyprawy. Smoleńsk położył się cieniem i na ich życiu, przeciął je nagle, w tragicznym wypadku, gdy trwały przygotowania wyjazdu. Każda rocznica „Smoleńskiej katastrofy” przywodzi na myśl tych dwoje.

Byliśmy w trójkę, zwiedziliśmy katedrę od piwnic, gdzie znajdują się krypty. Podziemia kościoła nie mają tej rangi co Wawel czy katedry na zachodzie Europy, jak katedra św. Stefana w Wiedniu czy katedra w Kolonii, Kölner Dom, oficjalnie Hohe Domkirche St. Peter und Maria.

Spoczywają tu jednak szczątki książąt mazowieckich, arcybiskupi warszawscy, prezydenci II RP, wybitni pisarze, a od kilkunastu lat też urna z prochami króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Świątynia już w 1429 r. stała się mauzoleum książąt mazowieckich. Do krypty schodzimy stromymi schodkami z lewej nawy. Najstarszy grób książęcy skrywa szczątki Janusza I Starszego (1350-1429). Znamy go dobrze z „Krzyżaków” Sienkiewicza. Należał do najwybitniejszych książąt Mazowsza. Jako władca niezależnego księstwa wraz z rycerstwem mazowieckim wspomagał Polskę w bitwie pod Grunwaldem. To on przeniósł kolegiatę do warszawskiego kościoła parafialnego św. Jana, wybierając świątynię na miejsce pochówku książąt mazowieckich. Obok spoczywają jego potomkowie. Bolesław IV (1454-88), syn Janusza I, był protektorem mieszczan warszawskich. Bolesław V (1454-1488), wnuk Janusza I, bronił suwerenności Mazowsza przed roszczeniami Kazimierza Jagiellończyka. W 1483 r. nadał mieszczanom warszawskim przywilej na wyłączną sprzedaż piwa wareckiego. Warka do dziś ma swoje miejsce w naszych sercach za wyjątkowy smak, mawiają piwosze. Ja choć z zasady nie piję, ale zdarza się, że z półki jako pierwszą ściągam Warkę, tradycyjną, z którą jest związana legenda, o nuncjuszu papieskiego Hipolita Aldobrandiniego, późniejszego papieża Klemensa VIII. Przebywając w Polsce bardzo zasmakował w wareckim piwie. Twierdził, iż „było wyborne, szczypiące, z koloru i smaku do wina podobne”. Po powrocie do Rzymu poważnie zachorował. Gdy na łożu boleści wyszeptał „…sancta piva di Polonia… sancta biera di Warka…”, obecni przy nim duchowni, sądząc, że chodzi o jakąś nieznaną świętą, zaczęli się modlić: „Santa Piva ora pro nobis” („Święta Pivo, módl się za nami”). Chory, słysząc to, wybuchnął śmiechem. W rezultacie wrzód, z powodu którego cierpiał, pękł i Aldobrandini zaczął zdrowieć.

Ale wracajmy do pamiętnej niedzieli, kiedy przemierzaliśmy pomieszczenia – katedry arcybiskupów warszawskich. W prawej nawie świątyni nad grobowcem ostatnich książąt mazowieckich Janusza III (1500-24) i Stanisława (1502-26) stanął piękny marmurowy sarkofag. Widzimy na nim dwóch młodzieńców obejmujących się i leżących jakby we śnie. Pomnik zniszczony w 1944 r. został po wojnie zrekonstruowany przez Leona Machowskiego. Kości książąt odkryto w 1953 r. pod prezbiterium. Obaj zmarli szybko i w zagadkowych okolicznościach. Dziś historycy uważają, że kazała ich otruć wojewodzianka Krystyna Radziejowska. XVI-wieczna szlachta mazowiecka o otrucie podejrzewała jednak królową Bonę. Renesansowy grobowiec ufundowała siostra książąt Anna.

W lutym 1995 r. złożono w katedrze urnę z prochami króla Stanisława Augusta Poniatowskiego (1732-98). Nieszczęsny król, obwiniony o upadek Rzeczypospolitej, nie znalazł spokoju po śmierci. Zmarł na zesłaniu w Petersburgu 12 lutego 1789 r. w niedługim czasie po wypiciu filiżanki bulionu. Pochował go z wielkimi honorami syn i następca Katarzyny II car Paweł I, który szczerze nienawidził swej matki. Stanisław August spoczął w kościele, o ironio! pod wezwaniem św. Katarzyny. W 1938 r. władze radzieckie zwróciły szczątki Polsce. Stanisław August nie był uważany za bohatera i trumnę „zesłano” do kościółka w Wołczynie, który w 1945 r. znalazł się na terenie ZSRR. W 1988 kościół był już tak zdewastowany, że odnaleziono w nim jedynie ułamki królewskiej trumny, guzik, kawałek munduru, resztkę regaliów. Wszystko pomieściło się w urnie, którą w 1995 r. umieszczono w marmurowym sarkofagu wzniesionym na podstawie projektu Jana Chrystiana Kamsetzera z 1784 r. Niektórzy powątpiewają, że znalazł się tu istotnie „proch kostny” nieszczęsnego króla.

Był słoneczny, ciepły dzień, wyszliśmy z katedry po prawie trzech godzinach zwiedzania, rozmów, chwilach refleksji, modlitw.

Wykorzystaliśmy czas do granic. Nie przyznałem się, że choć jestem rodowitym warszawianinem, tak gruntownie zwiedziłem katedrę pierwszy raz, tego dnia. Może to i racja, że należy w narodzie podsycać ogień patriotyzmu, przypominać o wielkości Polski na przestrzeni dziejów. Europa ma zaszczyt, że Rzeczpospolita się z nią łączy.

Polecam szczerze każdemu Warszawiakowi, każdemu przybyszowi, aby zarezerwował przynajmniej dwie do trzech godzin dla przodków spoczywających w warszawskiej katedrze.

Ulicą Świętojańską skierowaliśmy kroki w stronę rynku Starego Miasta. Droga została wytyczona już przy lokacji miasta po roku 1408, już od zarania swych dziejów stanowiła główny szlak komunikacyjny

Starej Warszawy, biegnąc od Bramy Krakowskiej i Placu Zamkowego do Rynku Starego Miasta. W szerszej skali Świętojańska była odcinkiem dawnego traktu z Czerska do Zakroczymia. Nazwa ulicy pochodzi od kościoła parafialnego św. Jana, wniesionego tutaj w XIV wieku.

Początkowo zwana była Grodzką, platea Castrensis, w wieku XVII – Zamkową, Św. Jana. Obecna nazwa ustaliła się w początkach XVIII wieku; do początku ubiegłego stulecia pisano Święto Jańska, po roku 1900 – łącznie.

Zachodnią pierzeję ulicy, liczącą 19 posesji sięgających ul. Piwnej przecięły dwie wąskie, komunikacyjne uliczki bez nazwy, później zabudowane i odtworzone po roku 1945.

… Jeszcze przed pandemią, odtwarzałem sobie tamten pamiętny spacer. Od tamtego dnia, spacery po starówce mają dla mnie inny wymiar.

Teraz w czasie pandemii, życie i śmierć nabierają innego wymiaru. Dobrze jest żyć, ale nie należy się przyzwyczajać…

 

Artur Różański
19.04. 2020 r.